Głosowanie rozpoczęte!

Głosowanie w konkursie Dziennikarz Obywatelski 2011 Roku rozpoczęte! Armulatomasz.blogspot.com startuje oczywiście w kategorii SPORT. Do 18 maja możecie głosować na materiał W obronie czarnego sportu, który publikuję poniżej. Wystarczy wysłać sms’a o treści DOROKU.270 pod numer 7155. Koszt 1,23 z VAT.

Osoby, które oddadzą głos i w wysłanym sms, korzystając z limitu znaków, zawrą uzasadnienie oddania głosu na konkretnego kandydata, wezmą udział w konkursie z nagrodami rzeczowymi. Przyznane one będą osobom, które przysłały najciekawsze uzasadnienie.
Nagrodą dla internautów biorących udział w głosowaniu SMS jest bon na wycieczkę zagraniczną wartości 3000 złotych.

Zwycięzcą w każdej z kategorii będzie kandydat, którego materiał uzyskał największą liczbę głosów oddanych za pomocą SMS.

Każda osoba głosująca w konkursie może oddać dowolną liczbę głosów.

W głosowaniu nad wyborem laureata tytułu i nagrody Dziennikarz Obywatelski 2011 Roku, każdy z członków Kapituły Konkursu oddaje głos, przyznając trzem osobom, wybranym spośród zgłoszonych, odpowiednio 5 punktów, 3 punkty i 1 punkt. Laureatem nagrody Dziennikarz Obywatelski 2011 Roku zostaje kandydat, który w pierwszej turze głosowania otrzyma największą liczbę punktów, nie mniej niż 50 proc. + 1 punkt. Gdyby liczba punktów, otrzymanych przez kandydatów uniemożliwiała wyłonienie laureata konkursu w pierwszej turze, Organizator ma prawo zarządzić dodatkowe głosowanie. Członkowie Kapituły Konkursu oddają w takiej sytuacji głos poprzez przyznanie punktów wedle poprzednich zasad tylko tym Kandydatom, którzy otrzymali dwie (lub więcej), najwyższe liczby głosów.

Aktualne wyniki konkursu można śledzić na stronie http://doroku.wiadomosci24.pl/sport/

W obronie czarnego sportu

Wpadł mi przed tygodniem w ręce poważny polski tygodnik. Żaden tam sportowy czy typowo żużlowy. Taki duży, kolorowy i społeczno-polityczny o nakładzie ponad 200.000 sztuk. Przypadkiem natknąłem się w nim na krótki tekst “Szarża na motorach” na temat czarnego sportu na dechach bydgoskiego teatru.
Recenzja przedstawienia teatralnego „Szwoleżerowie” zaczyna się tak:
“Żużel to sport straceńców- większość karier kończy się na wózku inwalidzkim albo w trumnie, część zawodników nie wytrzymuje presji i popełnia samobójstwo. To jednocześnie sport, w którym Polacy są w ścisłej światowej czołówce.”
Jestem w szoku. Dawno takich bzdur nie czytałem. Ktoś tu nie ma zielonego pojęcia o żużlu i uprawia czarny PR przeciwko tej dyscyplinie. Większość jeździ na wózku? To znaczy ilu? Proszę listę nazwisk. Policzymy i zobaczymy, czy większość żużlowców jeździ na czterech, czy jednak na dwóch kółkach. Większość ginie na torze? Absurd. Kłamstwo. To nie są piloci kamikadze. Ile było wypadków śmiertelnych w tym roku na klasycznym żużlu? Zero.* A rok temu? ZERO! Ostatnie tragiczne wypadki miały miejsce w 2007 roku. Zginęli wtedy Kenny Olsson i Michal Matula. Ostatnim Polakiem, który stracił życie na owalu był Wojciech Kiełbasa (2001 rok). W sumie zginęło naszych czterdziestu jeden (tak podaje dość solidne internetowe źródło) w całej historii polskiego żużla, która zaczęła się w 1932 roku. To nie są świry-samobójcy. Bardzo często są to ofiary pecha albo bezmyślności innych osób. Przykład? Śmierć Zbigniewa Raniszewskiego, który zabił się przed laty o betonowe schody!
Życie i śmierć owalem kreślone? Raczej zwykły pech. Zdarza się wszędzie.



Na kolarskim Giro d’Italia zginął w tym roku Wouter Weylandt. Przed rokiem na jednym z wyścigów umarł Thomas Casarotto, w 2008 Bruno Neves i tak można wymieniać średnio co dwa lata. Dlatego pytam: czym żużel różni się od innych sportów, gdzie ważną rolę odgrywa prędkość? Niczym. Mało tego – jest bezpieczniejszy od chociażby wspomnianego kolarstwa, bo zawodnicy osiągają w obu dyscyplinach podobne prędkości, ale żużlowców chronią kaski, kevlary, ochraniacze. A Kolarze ścigają się w samych gaciach i z kaskiem na głowie, który obowiązkowy jest dopiero od kilku lat! Speedway to nie jest Powstanie Warszawskie. To nie jest plaża Omaha w Normandii. Tu trup nie ściele się gęsto. Nie róbmy w prasie z widowiska sportowego teatrzyku dramatycznego!

“Część nie wytrzymuje i popełnia samobójstwo.” Jaka część? To brzmi, jakby codziennie ktoś się wieszał po zrobieniu słabego wyniku na torze. Zgadzam się, że mieliśmy w Polsce czarną serię. Robert Dados, Rafał Kurmański, Łukasz Romanek… Za szybko odeszli i pozostawili wiele pytań. Co ich do tego skłoniło? Presja kibiców i prezesów? Problemy osobiste? Pewnie jedno i drugie, a i trzeci powód by się znalazł.
A dlaczego specjalnie przedawkował narkotyki kolarz Marco Pantani? Dlaczego chciał się zabić bokser Krzysztof „Diablo” Włodarczyk? Pewnie każdy kto to czyta byłby w stanie dorzucić swoje przykłady. Nie róbmy z samobójstwa znaku rozpoznawczego żużlowców. To się zdarza wszędzie.
Aha, z jednym się tylko zgadzam z kawałka cytowanego tekstu. Otóż jesteśmy w tym sporcie najlepsi na świecie…

Czytam dalej, że:
“Jan Klata wykorzystał żużel do kolejnego odcinka swojej opowieści o polskości, o naszej rdzennej potrzebie produkowania i czczenia bohaterów szaleńców, ofiar rzucających się na szaniec, kochanków śmierci oraz o niekończącej się polskiej szarży. Żużlowcy, wbrew zdrowemu rozsądkowi i za wszelką cenę, wpisują się w długi ciąg polskich bohaterów samobójców, tworzonych przez żądne heroicznej ofiary społeczeństwo ( w tym wypadku: władze klubu, żony i narzeczone oraz kibiców), czczonych minutą ciszy podczas narodowych festynów i stawianych za przykład kolejnym pokoleniom.”
Czy ja już coś wspominałem o powstaniu i otwarciu frontu zachodniego podczas wojny? Ja tego tekstu nie rozumiem. Ktoś tu ma jakieś chore zapędy romantyczne i żyje w innej rzeczywistości.
I już końcówka na szczęście:
“Opowieść o współczesnych szwoleżerach rozgrywa się, jak to w Polsce, na tle grobu-pomnika: obok żużlowego kopca leży figura zawodnika w kombinezonie i kasku, nad nią podwieszone są dwa motocykle i przelatujący nad nimi zawodnicy uchwyceni jednocześnie w chwili triumfu i śmierci. Zestresowani bohaterowie, poddawani nieustającej presji i zmuszani do najbardziej ryzykownych zachowań na torze: Mistrz, Złamany, i Nowy są od początku trupami – takie jest ich przeznaczenie, polska karma. Siłę bydgoskiego spektaklu osłabia tekst-zbudowany z gierek słownych i cytatów, nieprzekonujący.”
Spektaklu nie widziałem i oglądać nie będę. Ale skoro krytyk sztuki i niby znawca czarnego sportu ocenił tak sam speedway i żużlowe przedstawienie, to ja wyrażę własną opinię na temat cytowanej recenzji używając słów, które w niej padły: tekst “Szarża na motorach” osłabia, bo zbudowany jest z fałszywych gierek słownych. Na szczęście nawet dla przeciętnego kibica sportowego jest na pewno nieprzekonujący.


* Oba teksty powstały przed tragicznym wypadkiem w Gnieźnie, gdzie zginął młody człowiek, który nie miał jeszcze nawet licencji żużlowej. Ale to mojej opinii o tym sporcie nie zmienia i nie zmienię z tego powodu ani jednego słowa w tym tekście. Żadnej rewolucji we mnie nie będzie. Speedway, jak prawie każdy sport zawodowy, jest niebezpieczny, ale to ryzyko, prędkość i adrenalina uzależnia. Jeśli prawdziwy sportowiec tego raz doświadczy, to ciężko go zmusić, żeby przestawił się na szachy albo brydża sportowego.
 

Cyrk na (dwóch) kółkach

Znalazłem ostatnio w internecie pismo posła Ruchu Palikota do Ministra Transportu. Zdesperowany Maciej Mroczek pisze w nim tak:

„Pojazdy, które uczestniczą w ruchu drogowym i poruszają się po drogach publicznych, mają obowiązek posiadania szczególnego oznakowania, cyklicznych przeglądów technicznych itp. Niestety coraz częściej uczestnikami ruchu stają się rowerzyści. Mimo wyznaczonych dla nich ścieżek rowerowych lub specjalnych pasów, wiele odcinków nie posiada jeszcze takich udogodnień, a oni zmuszeni się korzystać z dróg przeznaczonych dla pojazdów.”
„(…)zwracam się do Pana Ministra z prośbą o odpowiedzi na poniższe pytania:
1. Dlaczego do tej pory rowerzyści, którzy poruszają się po drogach wraz z innymi pojazdami, nie mają obowiązku posiadania kasków, kamizelek odblaskowych, odblasków oraz odpowiednich i przystosowanych do różnych warunków atmosferycznych świateł?
2. Dlaczego rowerzyści jako uczestnicy ruchu drogowego nie mają nałożonego obowiązku przeprowadzania przeglądu technicznego roweru, czyli sprawdzenia stanu technicznego świateł, hamulców, ogumienia itp., tak jak robią to kierowcy np. samochodów osobowych?
3. Ile wypadków drogowych w roku ubiegłym miało miejsce z udziałem rowerzystów?
4. Czy uważa Pan, iż obowiązujące regulacje prawne dotyczące rowerzystów są wystarczające, aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom ruchu drogowego?”
Wiem kiedy mam robić serwis swojej maszyny. Pomysły Mroczka dosłownie... olewam.
Rozbawiło mnie to pismo i utwierdziło w przekonaniu, że zaplecze polityczne Palikota to zwyczajne posły-osły, które nie mają pojęcia za co się brać w sejmie, więc szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Pan Mroczek musi być totalnym desperatem. Podejrzewam, że ma jakieś średnio fajne wspomnienia z dzieciństwa. Albo nie nauczył się jeździć na rowerze, albo nigdy go od rodziców nie dostał.


Dla Mroczka mam niestety złą wiadomość. Rowerzyści byli, są i będą. Czy mu się to podoba czy nie. I nie zmieni tego. Mentalność tego posła jest dokładnie taka sama, jak dresa w BMW, który specjalnie trąbi na mnie, ochlapuje płynem do spryskiwania szyb i mija rowerzystów z prędkością 100 km/h zostawiając im lakier swojej bryki na łokciach.

Wasze hasło to:

Zabić
Zniszczyć
Zneutralizować
Zakopać

Chcielibyście, ale nic z tego.
A zanim wprowadzicie obowiązkowe przeglądy techniczne rowerów, to proponuję uszczelnić granicę przed lawetami przywożącymi do Polski wraki aut, z których cieknie olej, nie mają hamulców i są niebezpieczne dla innych uczestników ruchu i środowiska.
Póki co nie potrzebuję wsparcia Mroczka, bo wiem kiedy mam zrobić przegląd swojego roweru.
Słowa posła Ruchu Palikota byłyby nawet śmieszne, gdyby wypowiadał je jako clown w cyrku dla rozbawienia tłumu. Ale niestety jest posłem, więc zrobił z siebie pośmiewisko, czyli prywatny cyrk na (dwóch) kółkach.

Co zrobić, jak się spotka na szosie przeciwnika rowerzysty...


Ruszam na szosę. Trzeba trenować i nie przejmować się polityczną „konkurencją”. Do startu w Tour de Pologne Amatorów już tylko 84 dni…
 

Nie jestem tubą propagandową Śląska

(Do kibiców Śląska Wrocław)
Po ostatnim poście Wielkanocny (s)hit pojawiło się sporo słów poparcia, kilka prób zastraszenia i ciekawa, choć moim zdaniem nieco zbyt emocjonalna krytyka. I na tym ostatnim się dziś skupię, bo przecież o opiniach świrów mówić nie będę.

 
WKS Śląsk Wrocław - Klub Kibica
Przyznam, że ten wpis akurat dość kiepsko wyszedł moim zdaniem...:/ I faktycznie to jest dość słabe miejsce, na umieszczanie tego typu wpisów. Nam nie jest szkoda pieniędzy czy pół godziny na dojazd do hali, nie będziemy migali się od pójścia na mecz, ponieważ wiadomo, że wejdziemy do play-off z 7 miejsca. A już tym bardziej nikt z nas nie myśli, że "na 90% odpadamy po pierwszej rundzie"! Wierzymy w Śląsk i liczymy, że trafiając na drugą ekipę z silniejszej grupy powalczymy o awans. Niestety Panie Tomaszu, ale czyżby okazało się po tym wpisie, że jest Pan "kibicem sukcesu", przychodzącym tylko wtedy, jak gramy o jakąś wysoką stawkę? Rozumiem, że większość kibiców właśnie w ten sposób funkcjonuje, ale wydawało mi się, że jest Pan inną osobą, która mocno interesuje się koszykówką oraz Śląskiem (wrażenie odniesione po innych wpisach), bez względu na wyniki i stawkę. Ale chyba jednak jest inaczej. A szkoda, bo liczyłem, że wreszcie Wrocław dorobił się profesjonalnego Blogera, który zajmie się informowaniem internetowej społeczności o naszym Śląsku. Rozumiem, że na ostatnich meczach ponownie się Pan nie pojawi, ponieważ nie ma sensu tracić czasu na ten "(s)hit"? Podejrzewam, że frekwencja będzie jeszcze gorsza niż na ostatnich meczach, ale to niestety wina ułomnego systemu rozgrywek. Mimo wszystko wierzę, że znajdą się jeszcze osoby, które będą przychodziły na Śląsk bez względu na to czy będzie grał "o pietruszkę" z ŁKS-em czy o półfinał z Arką. HEJ ŚLĄSK!





Wrzuciłem swój post na tablicę fejsbukową Klubu Kibica Śląska Wrocław. Padło pytanie po co? Odpowiadam. Dlatego, że uważam to miejsce za odpowiednie do wyrażania swojej opinii na temat wrocławskiej koszykówki. Każdej opinii. Moje teksty pojawiały się tam wcześniej i nigdy nie było z tym problemu. Po słowach krytyki w ostatnim poście dowiaduję się, iż to słabe miejsce na publikowanie takich rzeczy. Krótko mówiąc – głos na tej tablicy mają tylko ci, którzy dostrzegają w działalności Śląska Wrocław same plusy. Dla mnie to śmieszne i niezrozumiałe, ale decyzję szanuję, bo nie jestem u siebie. Ale za nim stąd zniknę muszę odpowiedzieć na Wasz post dotyczący mojej osoby.

Twierdzicie, że: Nam nie jest szkoda pieniędzy czy pół godziny na dojazd do hali, nie będziemy migali się od pójścia na mecz, ponieważ wiadomo, że wejdziemy do play-off z 7 miejsca. Cieszę się, że macie tak blisko do Orbity. Ja jadę 90 minut w jedną stronę. Skoro się nie migacie, to ja się pytam gdzie byliście trzeciego kwietnia? Bo ja na meczu z Kotwicą. A w „młynie” było pięć osób. Gdzie była reszta? Ja tego nie piszę złośliwie, ponieważ nie śmieszy mnie widok pustej hali. To jest przerażające. A do tej piątki szacunek mam ogromny, bo hałas zrobiła większy niż pozostałe 150 osób razem wzięte. Ale nie piszcie mi, że byliście, bo sektor był pusty. Ktoś kto pisał ten komentarz powinien mówić za siebie, a nie za cały Klub Kibica, bo jak widać wyszło głupio.

Krytykujecie mnie, bo moim zdaniem awans Śląska do dalszej rundy play off jest niemożliwy. Jeżeli wam podpowiada rozum, że z siódmego miejsca pójdziemy dalej, to ja się cieszę, bo też tego chcę. Ale mi to podpowiada tylko serce. Piszecie: Wierzymy w Śląsk i liczymy, że trafiając na drugą ekipę z silniejszej grupy powalczymy o awans. Czyli wierzymy w to samo, ale szukam chętnego, który postawi oszczędności życia na awans Śląska.
I jeszcze jeden cytat. Tym razem niewierny Adam Wójcik dla Gazety Wrocławskiej:

Na swoim koncie mam 149 meczów w reprezentacji. Do okrągłej liczby brakuje więc tylko jednego. Szkoda, że nie udało się tego osiągnąć. Podobnie jest z tytułami mistrzowskimi. Mam ich dziewięć, osiem zdobyłem w Polsce, jeden w Belgii. Tego dziesiątego raczej nie uda nam się zdobyć ze Śląskiem, byłaby to olbrzymia sensacja. No, ale cóż, nie można mieć wszystkiego...

Zdrajca! Jak może nie wierzyć w sukces? Zdetronizować Króla! Zabrać opaskę kapitana! Myślałem, że „Oława” jest inny… A tak bardziej na serio: serce i rozum… Rozumiemy się…? Wierzę, że teraz tak. Każdy ma prawo mówić to co myśli. Nawet Armuła. Nawet Wójcik.

Najwierniejsi fani Śląska. (Fot. T. Armuła)
Zarzucacie mi, że jestem „kibicem sukcesu” , czyli przychodzę na mecze, jak gramy o jakąś wysoką stawkę. Bardzo dziwny zarzut. Byłem na meczu o nic z Kotwicą. A wcześniej z Koszalinem, Warszawą, Poznaniem… I tak można wymieniać długo spotkania na mizernym poziomie, ponieważ chodzę na prawie wszystkie mecze. Swoim tekstem po prostu udowadniam, że są pewne granice i cierpliwość kibiców wystawiona na próbę kiedyś się skończy. I to nastąpiło. Fani powiedzieli to bez słów, bo przecież cisza w pustej hali, to nic innego, jak krzyk niezadowolenia.
Ja nie krytykuję drużyny Śląska! (S)hitem nie jest WKS! Gówniana jest ogólna sytuacja w lidze. To nie koszykarze stworzyli regulamin. Ja nie krytykuję zawodników za niski poziom meczów. To nie wina naszych, że przyjeżdżają do nas słabsi. Ja nie mam pretensji do trenera za wpuszczanie pięciu Polaków w końcówce meczu i obniżanie poziomu spotkania. To przecież wskazane.

Wydawało mi się, że jest Pan inną osobą, która mocno interesuje się koszykówką oraz Śląskiem (wrażenie odniesione po innych wpisach), bez względu na wyniki i stawkę. Skoro chodzę na mecze bez względu na stawkę, martwi mnie niskie zainteresowanie koszykówką i piszę o tym co mnie denerwuje, to jest to właśnie dowód na to, że mi zależy. Inaczej nie myślałbym o tym i nie tracił na to czasu. Czy ja to na serio muszę wyjaśniać?
Uważaliście mnie za profesjonalnego blogera. Czyli jakiego? Takiego, który ma zawsze to samo zdanie, co większość? Ja przedstawiam MÓJ SPORTOWY PUNKT WIDZENIA. Nie jestem tubą propagandową Śląska. Ja biję na alarm, ponieważ widzę problem. Coś mnie niepokoi, a rzecznik wrocławskiej drużyny schował się pod ziemię zamiast wyjść z ukrycia, kiedy dzieje się źle.

(…)A szkoda, bo liczyłem, że wreszcie Wrocław dorobił się profesjonalnego Blogera, który zajmie się informowaniem internetowej społeczności o naszym Śląsku. Przecież informuję co się dzieje. A to że nie mam do przekazania nic dobrego, to nie moja wina. To problem regulaminu i ułomności działaczy Śląska. Ja nie jestem od mówienia tylko dobrze o tym zespole. Od tego jest Dominik Tomczyk. A ten zespół właśnie teraz potrzebuje rzecznika, profesjonalnego marketingu i dobrego PR. Gdzie to jest? Nie ma. Nie widzę. No to przecież nie będę pisał, że deszcz pada, jak ktoś na mnie pluje. Ślepy nie jestem.

Rozumiem, że na ostatnich meczach ponownie się Pan nie pojawi, ponieważ nie ma sensu tracić czasu na ten "(s)hit"? Nie wiem czy się pojawię. W ŚRODKU TYGODNIA to zależy od wielu czynników. Pytanie czy Wy się pojawicie w sile większej niż pięć osób? Ja nie pytam dlaczego Wasz sektor na meczu z Kotwicą był pusty. Nikogo nie osądzam i nie krytykuję. Każdy ma swoje życie i swoje priorytety. Różnica jest taka, że ja mówię szczerze i wprost dlaczego odpuściłem ostatni mecz. I takich jak ja było więcej. Ktoś się przyzna, że mu się po prostu nie chciało? Pewnie nie, bo nie chce się narazić na krytykę. Ale nie wmawiajcie mi, że cały sektor miał poważne powody i ma nieobecność usprawiedliwioną. Podobno PRAWDZIWY KIBIC jest zawsze.

Dziękuję, że mój post nie został skasowany, a krytyka tekstu była sensowna, konkretna, rzeczowa. To kolejny dowód na to, iż między kibicami możliwy jest dialog na poziomie, mimo różnicy zdań i innego spojrzenia na niektóre sprawy. Jeśli jednak w Waszym mniemaniu nie jestem już profesjonalnym blogerem to trudno. Płakać i przepraszać za nic nie będę. Armuła nie jest tubą propagandową Śląska Wrocław. Ja piszę to co myślę, a nie to, co moim zdaniem większość Czytelników chciałaby przeczytać.

Z wyrazami absolutnie nieudawanego szacunku

Tomasz Armuła

Znajdziesz mnie też na portalu Tomasza Lisa:
http://tomaszarmula.natemat.pl/
 

Wielkanocny (s)hit

Dawno nie było posta o koszykówce. Bo i pisać nie ma o czym. Śląsk rozegrał pięć spotkań z rzędu na wyjeździe, większość wygrał, ale nie miało to żadnego znaczenia. Później wrócił do Wrocławia i przegrał z Koszalinem. I co z tego? Ostatnio rozniósł w pył u siebie Kotwicę Kołobrzeg. I co? I nic. Na żywo oglądało to może 150 osób. Bo te wszystkie mecze nie mają większego sensu. Drugi etap rozgrywek wśród drużyn z miejsc 7-14, to niekończąca się nudna historia. Od samego początku tej rundy wiadomo kto awansuje dalej do play off. Kibice i dziennikarze na siłę wymyślają sobie emocje i na każdym kroku pytają, która drużyna wejdzie z pierwszego, a która z drugiego miejsca? Śląsk czy Koszalin? Emocje sięgają zenitu! A jaka to różnica skoro obie ekipy wpadną zaraz na czołówkę ligi i na 90% pożegnają się z sezonem?!

Byłem na meczu z Kotwicą. To był dramat w czterech aktach kwartach. Pusta hala i poziom spotkania taki mniej więcej trzecioligowy. Ja wciąż uważam, że za 10 złotych lepiej pójść na kosza, niż sączyć z nudów kolejne piwo na wrocławskim rynku, które kosztuje tyle samo. Warto iść na mecz za taką cenę, ale nie za wszelką… cenę. Czyli nie zawsze. I właśnie dlatego dziś mnie nie będzie. Nie chce mi się jechać przez całe miasto, żeby zobaczyć, jak Śląsk bije Polpharmę Starogard Gdański. I nie jestem jedyny. Do sprzedania jest wciąż 2181 biletów, a pozostały do meczu dwie godziny. Regulamin zabija koszykówkę. I to nawet we Wrocławiu, gdzie ludzie teoretycznie powinni być spragnieni kosza na najwyższym poziomie po dłuższej przerwie. Nic z tego. Winne temu są przepisy, ale także działacze Śląska, którzy niewiele robią, żeby frekwencję ratować. Mam wrażenie, iż od początku sezonu liczyli oni na fanów i pełną halę bez ładowania kasy w promocję i reklamę, ale się przeliczyli. Kibic to wybredna bestia. I ma w dużym mieście duży sportowy wybór. Są inne opcje. Ja osobiście już czekam na ligę żużlową. 

Ostatnio dużo emocji wzbudza u mnie stolik nie tylko sędziowski, ale też spikerski... (Fot. Jan Mirek)

Nie będzie mnie dziś, bo nudzą mnie serie meczów o nic. Działa mi też na nerwy wrocławski spiker, który drze się jakby go ze skóry obdzierali, a nic sensownego z tego krzyku nie wynika. Kiedyś przychodziło się na mecz i człowiek wiedział co się dzieje na parkiecie, bo spokojny głos spikera wyjaśniał mu wszystko. „Przewinienie osobiste. Popełnił Adam Wójcik. Trzecie. Rzuty osobiste dla gości, ponieważ był to szósty faul drużyny Śląska”. Ot, taki przykład. Nie każdy zna się na koszykówce. Nie musi umieć wszystkich zasad. I nie wszystko też kibic z daleka widzi. Po to jest spiker zawodów, żeby ludziom na trybunie tłumaczyć, czemu sędzia macha rękami i pokazuje dziwne gesty.
Kiedyś drużyna miała niskie numery na koszulkach (od 4 do 15) i na tablicy świetlnej było widać kto ile ma przewinień. Potem przepisy się zmieniły i koszykarze korzystają z zakresu 1-99. Jednak na tablicy w Hali Orbita pozostały oznaczenia 4-15, więc nie wiem kto ile ma fauli. Od czego jest człowiek z mikrofonem…? Od przekazywania podstawowych informacji, a nie robienia na siłę z meczu zapowiedzi gali bokserskiej. 

Niby drobny szczegół z tymi numerami, ale utrudnia śledzenie zawodów... (Fot. T.Armuła)

Na meczu z Kotwicą wszystko wyglądało beznadziejnie. Nawet dziewczyny z Cheerleaders Wrocław ubrały się w śmieszne koszulki i wyglądały, jak gimnazjalistki, które uciekły w środku tygodnia z ostatniej lekcji, żeby potańczyć przed pustymi trybunami. No właśnie, ŚRODEK TYGODNIA. Który to już mecz Śląska w abstrakcyjnym terminie dla ludzi pracujących?
Ten sezon jest dla mnie skreślony. I dla WKSu też. Gramy, aby zagrać, wejść do play off i odpaść.
Śląsk – Polpharma. Wielkie Spotkanie. Tak zapowiada to wrocławski klub. Nie róbmy sobie w święta jaj. Nie dziękuję. Nie uwierzyłem. Co prawda tanio, ale za daleko i szkoda mi czasu. A czas to pieniądz.
W telewizji mecz na żywo. Trefl Sopot podejmuje właśnie Turów Zgorzelec. Po drugiej kwarcie wynik na styku. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale wolę mecz w TV obcych drużyn niż wrocławski wielkanocny (s)hit…

Znajdziesz mnie też na portalu Tomasza Lisa:
http://tomaszarmula.natemat.pl/






 

Radiem sterowani

Odległość do przeciwnika siedemset metrów. Wiatr słaby, ale boczny i zmienny. Utrzymuj prędkość, a zobaczysz rywala w zasięgu wzroku za 10,9,8,7,6,5,4,3….

Brzmi, jak przekaz radiowy na poligonie wojskowym, albo zapis rozmowy prowadzonej przez radio między pilotami myśliwców? Nic bardziej mylnego. To tylko przykładowe instrukcje podawane codziennie kolarzom przez kierowników drużyn za pomocą tego cudu techniki. Zaczął się sezon kolarski, więc na szosach całej Europy trwa właśnie walka w wielu wyścigach zawodowych, w których niebagatelną rolę odgrywa właśnie radio.

Prawie wygrał, bo miał radio...
Wynalazek Marconiego zrewolucjonizował cały świat i w wielkim stopniu wpłynął na tworzenie późniejszej historii całego globu. Dzięki radiu Adolf Hitler podbił serca rodaków, a niemiecka propaganda miała ułatwione zadanie w manipulowaniu całym narodem. Chwilę później żołnierze - szyfranci z plemienia Nawaho przyczynili się do wygrania wojny poprzez przesyłanie między sobą drogą radiową tajnych informacji, które przekazywali w tylko sobie znanym języku. Przykładów można mnożyć tysiące, ale nie ma sensu, bo każdy dobrze wie, że radio ma ogromną moc. I widać to gołym okiem. Jeden komunikat potrafi na przykład uratować setki istnień ludzkich, albo zabić… nawet najciekawszą dyscyplinę sportową na świecie.

Żołnierze - szyfranci z plemienia Nawaho.
Rozwój techniczny i dążenie do doskonałości obserwujemy wszędzie i na każdym kroku. Świat idzie do przodu, a sport nie pozostaje w tyle za innymi dziedzinami życia, wykorzystując wszelkie możliwe dobrodziejstwa nauki. Doskonale widać to w F1 i oczywiście w kolarstwie. Kiedy oglądam zmagania kolarzy w kluczowych momentach wyścigu, jak nerwowo dłubią w uchu, albo ”mówią do koszulki”, to zadaję sobie pytanie ile pozostało jeszcze sportu w sporcie.








Nieodłączną częścią kolarstwa są ucieczki z peletonu. Na długich i płaskich etapach to zazwyczaj jedyne atrakcje dla kibica. Nic mnie tak nie drażni, jak porażka uciekiniera na kilkaset, czy kilkadziesiąt metrów do mety. Peleton łykający samotnego kolarza tuż przed finiszem jest dla mnie obrazem sztucznym i nienaturalnym. Aż mam ochotę krzyknąć parafrazując słowa wybitnego polskiego radiowca Wojciecha Trojanowskiego: „Jaka szkoda, że państwo to widzą!”
To nie jest normalne i nie ma nic wspólnego z duchem fair play!
To zwykła matematyka i chłodna kalkulacja!
To właśnie radio zabija ten sport na przysłowiowej kresce!
Ryszard Szurkowski, czyli czasy ciszy w eterze. Nikomu wtedy do głowy nie przyszło, żeby jeździć ze słuchawką w uchu...

Kierownicy drużyn potrafią policzyć dokładne straty peletonu i podać zawodnikom taką prędkość, aby ci doszli uciekiniera, jak najmniejszym nakładem sił. Nie ma sensu wyliczać kolejnych możliwości trenerów. Wystarczy dodać, że w każdym wozie technicznym jest telewizor, na którym ekipy obserwują rywali. Są w stanie wychwycić każdy grymas, gest, czy kryzys przeciwnika. Gdzie kończy się sport, a zaczyna czysta matematyka?

Kilka lat temu organizatorzy TdF postanowili przeprowadzić jeden z etapów bez radia. Pomysł popieram, ale nie w połowie tak wielkiego wyścigu! Nie zmienia się zasad w czasie gry. Trzeba tego dokonać stopniowo, najlepiej od początku sezonu. To nie poligon doświadczalny, tylko najważniejsza i najbardziej prestiżowa impreza w sezonie. Wycofano się z tego pomysłu bardzo szybko i kolejnego etapu bez radia już nie było. I chyba nigdy nie będzie. Twórcy pomysłu uznali zapewne, że nowa idea nie wprowadziła żadnych zmian w rywalizacji i nie uatrakcyjniła widowiska. A czego się spodziewali włodarze Wielkiej Pętli? Rewolucji? Zabranie zawodnikom słuchawek nie przeniesie peletonu w lata pięćdziesiąte. Za dużo w peletonie motocyklistów i samochodów klubowych. Za duży przepływ informacji.

Nie spodziewam się po tym pomyśle ogromnych zmian, ale większej tolerancji błędu, która uratuje część ucieczek z peletonu. Małe zamieszanie wśród grupy zasadniczej i lekkie niedoinformowanie nikomu nie zaszkodzi. A takim zawodnikom, jak Marcin Sapa może jedynie pomóc odnieść życiowy sukces i stworzyć widowisko ciekawsze dla kibica. Przypomnę, że na trasie piątego etapu TdF w 2009 roku do szczęścia Polakowi zabrakło kilometra…

Zwolennicy radia podają argumenty związane z bezpieczeństwem na trasie. Zgadzam się, że na szosach czyha wiele zagrożeń. Najważniejsze jest zdrowie zawodników. Jednak można zostawić drużynom nasłuch z radia wyścigu, które poda im wszelkie istotne informacje.
A do mojego startu w Tour de Pologne Amatorów pozostało 99 dni.
Kompletowanie sprzętu trwa.
Bez radia. Czysty sport. Fair Play. (Fot. Mariusz Sieradz)

Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem przeciwnikiem taktyki w kolarstwie. Bez strategii każda dyscyplina sportu, to jedynie głupia bieganina, kopanina i jazda, która nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem. Uważam jednak, że zbliżamy się niepokojąco szybko do niebezpiecznej granicy, za którą nie ma ludzkiej rywalizacji tylko bitwa robotów. A steruje nimi i myśli za nie jeden trener – operator.

Marzy mi się cisza w eterze i mam nadzieję, że doczekam zawodów, gdzie uczestnicy będą zmuszani do podejmowania trudnych decyzji w pojedynkę. Bez pomocy kabla pod koszulką. Choć z drugiej strony niektórzy mówią, że zabranie zawodnikom słuchawek doprowadzi do śmierci wszystkich kolarzy w peletonie z powodu uduszenia, bo nie będą słyszeli komendy: ”wdech, wydech, wdech…”


Jak widać w moim przypadku nadzieja umiera ostatnia, a do samego końca przetrwa tylko czarny humor.