Wygrana w konkursie Blog Day 2012!

Udało się! Zwycięstwo w kategorii sport! Pełne szczęście i motywacja do dalszego działania. Gratulacje dla zaprzyjaźnionego bloga www.darkhorizon.info za wyróżnienie w kategorii lifestyle, gdzie konkurencja była bardzo liczna i mocna. Dziękuję wszystkim za wsparcie, a Mariuszowi za pomoc techniczną.



Ze strony wroclaw.gazeta.pl:


Spośród prawie 60 blogów zgłoszonych do tegorocznej edycji konkursu Blog Day jury wybrało 20, a z nich finałową czwórkę. Laureatów poznaliśmy dzisiaj, w święto blogerów, w kategoriach: Dolny Śląsk, architektura i przestrzeń, sport oraz lifestyle.
Za najlepszy blog w kategorii Dolny Śląsk jury uznało "Podróże z mamą i tatą" Adeli Jakielaszek. Blog jest poradnikiem dla rodziców, którym brakuje pomysłów na aktywne spędzanie czasu ze swoimi pociechami. Blogerzy także są rodzicami i testują wszystkie proponowane przez siebie trasy i pomysły. Jury doceniło nie tylko inicjatywę, ale i odmienność rodzicielskiego bloga od innych blogów prowadzonych przez mamy i tatów.

W kategorii architektura i przestrzeń zwycięzcą został blog "Breslau 1930", którego autor zaprasza czytelników w najróżniejsze zakątki Wrocławia, prezentując je na imponujących zdjęciach. Co ciekawe, potrafi uchwycić piękno miejsc, które na pierwszy rzut oka do najpiękniejszych nie należą. Twórca bloga walczy, by pamięć o tych miejscach nie zaginęła. Dr Bartłomiej Łódzki, medioznawca i jeden z członków jury, nazwał go nawet "blogowym muzeum Wrocławia".
Sportowym blogiem roku została strona Tomasza Armuły, który z ogromnym zaangażowaniem opisuje wrocławski sport. Jak sam pisze, uprawia dziennikarstwo sportowe po swojemu, a że jest to ciekawy sposób pisania, warto się przekonać.

W kategorii lifestyle zwyciężyło "Studium przypadku" Tomasza Kudły i Bartosza Idzikowskiego. Blogerzy nie tylko bardzo profesjonalnie piszą o nowych mediach i designie, ale także inicjują wiele akcji, m.in. spotkania wrocławskich twórców blogów (najbliższe już w sobotę) czy podpisywanie petycji do władz Facebooka, by właśnie we Wrocławiu otworzyły swoje polskie biuro.
 

Armulatomasz.blogspot.com w finale Blog Day 2012!

Właśnie otrzymałem informację, że Armulatomasz.blogspot.com zakwalifikował się do finału konkursu Blog Day 2012! Uroczyste ogłoszenie wyników i wręczenie nagród odbędzie się w najbliższy piątek, 31 sierpnia, o godzinie 17.00 w sali konferencyjnej w Pasażu Grunwaldzkim.






Jury o blogu:

Lucyna Róg – dziennikarka wrocławskiej Gazety Wyborczej:  

Lubię czytać takie blogi, bo przebija z nich spora wiedza autora i zamiłowanie do sportu. W przypadku tego bloga widać je w każdej linijce tekstu.

Bartłomiej Łódzki – medioznawca z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu:  

Błyskotliwe teksty, głębokie przemyślenia, ciekawe analizy i kopalnia wiedzy historycznej. Dziennikarstwo sportowe przez duże ''S''. Artykuły, które mogą być wzorcem dla początkujących dziennikarzy. Uwagę przykuwa niezwykle czytelny układ treści i grafika. 

Ewelina Kodzis – blogerka, laureatka zeszłorocznej edycji konkursu:  

Garść faktów okraszona komentarzem autora, dobrze dobrane zdjęcia. Blog spodobał mi się dzięki temu, że informacje o sporcie przekazuje w sposób przystępny nawet dla sportowego laika.

 
 

Elitarny Klub Czterech (2/4)

Wrocław czekał na ten dzień 52 lata! Tyle czasu upłynęło od ostatniego tytułu Indywidualnego Mistrza Polski dla Konstantego Pociejkowicza - zawodnika, który startował w tych zawodach w barwach wrocławskich. Ale Tomasz Jędrzejak kilkanaście dni temu dołączył do wąskiego grona złotych medalistów IMP Spójni i Sparty i wreszcie mamy na Dolnym Śląsku Elitarny Klub Czterech.

W 1952 roku po pierwsze złoto sięgnął Edward Kupczyński (przeczytacie o nim tutaj). Dwa lata później wyczyn kolegi ze Spójni Wrocław powtórzył Mieczysław Połukard, a w 1960 wspomniany już Konstanty Pociejkowicz. Później było jeszcze wiele sukcesów, bo aż piętnaście razy wrocławianie stawali na podium mistrzostw Polski, ale na Czapkę Kadyrowa czekaliśmy do 2012 roku!

Przed Wami druga część wrocławskiego Elitarnego Klubu Czterech.

Mieczysław Połukard - Indywidualny Mistrz Polski 1954

Urodzony 31.08. 1930 roku w Wołominie. Zawodnik Spójni Wrocław w latach 1950-1954. Pierwszy polski finalista Indywidualnych Mistrzostw Świata, zdobywca złotego i brązowego medalu Drużynowych Mistrzostw Świata, Indywidualny Mistrz Polski (ośmiokrotny finalista tych rozgrywek). Zdobywca 8 medali DMP.
W 1968 roku w czasie wypadku na torze w Bydgoszczy doznaje poważnych obrażeń w wyniku których amputowano mu nogę. Po zakończeniu kariery został trenerem. Zginął 25.10.1985 roku na torze bydgoskim, gdzie w trakcie treningu najechał na niego niedoświadczony żużlowiec. Po jego śmierci z inicjatywy działaczy Polonii Bydgoszcz doroczny turniej Kryterium Asów nazwano imieniem Mieczysława Połukarda.

W 1954 roku czołowi polscy żużlowcy walczyli o tytuł Mistrza Polski w pięciu turniejach, z których do końcowej klasyfikacji zaliczano jedynie wyniki trzech najlepszych. Pierwsza eliminacja została rozegrana 30 maja 1954 roku we Wrocławiu. Był to turniej o Puchar Ziem Zachodnich. Zawody wygrał doświadczony Józef Olejniczak z Unii Leszno. Wyprzedził on o punkt wrocławianina Edwarda Kupczyńskiego. Być może zwycięzcą zostałby żużlowiec Spójni Wrocław, który wygrał pewnie trzy wyścigi, ale w jednym ze startów zanotował defekt na prowadzeniu. Pech…

Trzeba zaznaczyć, że we wrocławskim turnieju nie wystartowało kilku czołowych zawodników: Włodzimierz Szwendrowski, Florian Kapała i późniejszy mistrz Polski Mieczysław Połukard

Drugą eliminację rozegrano 20 czerwca na torze w Katowicach Muchowcu. Dziennikarze katowickiego Sportu pisali, że: tor był za twardy co powodowało łatwe wpadanie maszyn w nieopanowany poślizg, a doraźne naprawy w trakcie zawodów niewiele poprawiły sytuację. Doprawdy już najwyższy czas by gospodarze torów żużlowych zaczęli bardziej dbać o zarządzane przez siebie obiekty, bowiem zbyt często oglądamy zawody na źle przygotowanych torach.

W zawodach wziął udział Mieczysław Połukard ze Spójni Wrocław. Po słabszych występach na początku sezonu w jego karierze nastąpił przełom. Pewnie i z kompletem punktów wygrał katowicką eliminację, co powszechnie uznano za niespodziankę. Nikt nie przypuszczał jeszcze wtedy, że to właśnie on pod koniec sezonu odbierze szarfę mistrza Polski. Zwycięstwo Połukarda było bezdyskusyjne. Zdobył 12 punktów i aż o 4 punkty wyprzedził kolegę z wrocławskiego zespołu - Kupczyńskiego . 

Motocykl FIS. Jego nazwa pochodzi od nazwisk konstruktorów:
Tadeusz Fedka i Romualda Iżewski oraz nazwy ich klubu STAL Rzeszów. (Znalezione na www.oldtimety.com)
A warto wspomnieć, że Kupczyński na treningu przed IMP ogłosił próbę pobicia rekordu toru na motocyklu z silnikiem FIS skonstruowanym w Polskich Zakładach Lotniczych w Rzeszowie. FIS spisywał się świetnie i po chwili chronometrażysta ogłosił czas Kupczyńskiego 1:19,1 i rekord toru został pobity jeszcze przed rozpoczęciem turnieju o mistrzostwo Polski. 


Mieczysław Połukard.
(Znalezione na http://fotospeed.pl.tl/P_2.htm)
Kolejna eliminacja odbyła się w Lesznie. Wygrał ją krytykowany za ostrą jazdę Andrzej Krzesiński. Tym razem bardzo słabo pojechał Mieczysław Połukard, który zdobył zaledwie 2 punkty.
Kolejną eliminacją było rozegrane w Bydgoszczy Criterium Asów. Połukard jeździł już zupełnie innym stylem. W pierwszym swoim starcie wyprzedził Kupczyńskiego, Kaznowskiego i Raniszewskiego ustanawiając nowy rekord toru 1:27,8. Zawodnik wrocławski pokonał wielu rywali, ale turnieju nie wygrał. W jednym wyścigu urwał mu się łańcuch i nie dowiózł żadnego punktu. Ten feralny defekt przekreślił jego szanse na zwycięstwo w Bydgoszczy. Wygrał za to drugi reprezentant wrocławskiej Spójni Edward Kupczyński

Ostatnia eliminacja to zawody o Puchar Stolicy w Warszawie. Na stadion przyszło 20.000 kibiców. Mieczysław Połukard wiedział, że może walczyć o mistrzostwo Polski, ale musiał zdobyć minimum 11 punktów. W VIII wyścigu wrocławianin spotkał się ze Szwendrowskim i Nazimkiem.  Najlepszy na starcie był Szwendrowski, ale na drugim wirażu wyprzedził go żużlowiec Spójni. Kiedy zwyciężył ponownie w biegu X stało się jasne, że to właśnie on zdobył tytuł IMP. 

Tytuł zdobyty przez Mieczysława Połukarda był ogromnym sukcesem żużlowca. Radość wrocławian była ogromna, bo dodatkowo na III miejscu podium stanął Edward Kupczyński

Indywidualny Mistrz Polski z 1954 roku przez wiele lat należał do ścisłej polskiej czołówki. Był pierwszym Polakiem, który awansował do finału IMŚ (1959), jednak kolejnego tytułu IMP nie udało mu się już zdobyć.  

Klasyfikacja końcowa IMP 1954

Mieczysław Połukard (Spójnia Wrocław)            33 pkt (NS, 12, 2, 9, 12)

Janusz Suchecki (Budowlani Warszawa)                  29 pkt (9, 5,5 , 10, 9, 10)

Edward Kupczyński (Spójnia Wrocław)               27 pkt (9, 8, 8, 10, 6)



(Na podstawie: Henryk Grzonka – Speedway IMP, Speedway-mała encyklopedia)
 

Kolarskie lanie wody

Tour de Pologne Amatorów 2012, to miał być spacerek. Łatwizna. Przecież przejechanie niespełna 40 kilometrów na rowerze w terenie lekko pofałdowanym z Jeleniej Góry do Karpacza, to żaden wyczyn. Jedyna trudność na trasie, to podjazd pod Orlinek, gdzie nachylenie sięga momentami 15%. Zgłosiło się ponad 400 osób. Nie było sensu się zastanawiać. Dopisałem się do listy startowej. Jeżdżę regularnie po 300 kilometrów miesięcznie, więc wstydu być nie mogło. Spakowałem rower do samochodu i ruszyłem na start do Jeleniej z myślą, że dojazd na metę w połowie stawki jest jak najbardziej realny. Ale cały plan zweryfikowało życie. 

Właściwie morale mi spadło do zera, jak tylko zobaczyłem swoich rywali. Miałem problem, żeby ustalić czy to amatorzy, czy może zawodowcy, którzy kręcili się dookoła, bo przecież zaraz po nas mieli ruszyć do pierwszego etapu prawdziwego, profesjonalnego wyścigu! 

Dominowały rowery z karbonu i łydki ze stali. Na palcach jednej ręki można było policzyć kolarzy na rowerach z niższej półki i z zaznaczonym „mięśniem piwnym”. Ale to nie było żadne tłumaczenie. Nie było odwrotu. Przecież nie mogłem zwiać z linii startu! Zwłaszcza, że to była niepowtarzalna okazja, aby przejechać się z VIPami imprezy i legendami polskiego kolarstwa, które  zwyciężały w wyścigu Tour de Pologne – Stanisławem Szozdą czy Henrykiem Charuckim. 

Przed wyścigiem starałem się do niego jak najlepiej przygotować. Wiadomo, że przy takim wysiłku trzeba pamiętać o odżywianiu i uzupełnianiu płynów. Sporo wiedzy wyniosłem ze strony www.europeanhydrationinstitute.org . Jak zobaczyłem pierwszy raz ile wody można stracić podczas godzinnej jazdy na rowerze i jak to wpływa na obniżenie wydolności fizycznej, to złapałem się za głowę. Zresztą zobaczcie poniżej sami.
Ja już bez bidonu na szosę nie wyjeżdżam. Nie zgrywam twardziela nawet na krótkiej przejażdżce. Trzymam się zasad, które propagują legendy kolarstwa jak Ryszard Szurkowski i www.europeanhydrationinstitute.org, bo mówią w tej sprawie jednym głosem. 
Pamiętajcie, że wyjeżdżając na trening czy inną przejażdżkę musimy zabrać ze sobą 0,5 litra płynu energetycznego na każdą godzinę jazdy. Jeśli więc trening trwa ponad godzinę, należy zabrać odpowiednio więcej płynu. Poza tym trzeba pamiętać o batonie energetycznym, który zawiera wszystkie składniki, potrzebne do utrzymania energii.

Jeden bidon na takiej trasie to za mało...
Po rozpoczęciu jazdy nie należy długo zwlekać z uzupełnieniem płynów i pożywienia. Już po 10-15 minutach trzeba sięgnąć po bidon i małymi łykami napić się. To samo dotyczy jedzenia - pierwszy raz baton trzeba ugryźć również po około kwadransie jazdy.

Po zakończeniu przejażdżki koniecznie trzeba uzupełnić płyny. Nie wolno jednak pić dużych ilości napojów od razu, ale trzeba rozłożyć to w czasie. Zaleca się soki owocowe, których z kolei nie należy brać na trasę, ponieważ mogą sfermentować i będą nadawały się tylko do wyrzucenia. Można natomiast zabrać ze sobą zwykłą wodę mineralną niegazowaną.

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że: Nie jest w sporcie najważniejsze, aby zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze. No to walczyłem. Z górą, z rywalami, ale przede wszystkim sam ze sobą. Najważniejsze, że nie zabrakło mi w trakcie siły, wiary, motywacji, chęci i… wody. Półzawodowcy wbili mnie w asfalt i pokazali mi moje miejsce w szeregu, ale 304 miejsce na 400 startujących to żaden wstyd. W końcu dopóki walczysz jesteś zwycięzcą.