Daleko od szosy

W czwartek wieczorem tir ekipy Garmin-Cervelo zablokował skrzyżowanie w centrum Wrocławia, bo kierowca musiał wypytać mieszkańców tego miasta, jak dojechać do Warszawy. Stanie w korkach po 22 za ciężarówką (nawet tak cudowną) jest dość denerwujące i nużące, więc wysłałem z nudów SMSa do redaktora Baranowskiego z Gdańska o treści:
Czy kierowcy wypasionych tirów zawodowych grup, przewożący sprzęt kolarski o wartości kilkuset tysięcy euro nie mogą sobie zafundować GPSa?
Odpowiedź z Gdańska była natychmiastowa i chyba trafna:
Panie redaktorze, GPSa to oni z pewnością mają, ale po tym jak przekroczyli naszą granicę, to skończyły się na ich wyświetlaczach autostrady, a zaczęły polskie nie zawsze oznakowane szosy, czyli niezłe schody.
 

Wrocławska piłka (s)kopana

Jak miałem 9 lat, to mój tato postanowił pokazać mi sport we wrocławskim wydaniu. Miał do wyboru: skrzywić mi psychikę pokazując walki w klatce i zawody w rzucie płytą chodnikową na stadionie Śląska Wrocław przy Oporowskiej, albo zabrać mnie na Stadion Olimpijski, żebym nawdychał się metanolu i zobaczył czym jest jazda w lewo na najwyższym poziomie. Wybór był łatwy. No i jestem w miarę normalny, a na meczu piłkarskim nigdy w życiu nie byłem. I nie żałuję. Piłki na trawie nie trawię. Nie kręci mnie poziom sportowy i atmosfera wokół tego sportu w naszym kraju.
 
Redaktor Baranowski napisał:
To nie Evans jest największym bohaterem Tour de France!
———————-
Szanowny Panie Redaktorze,
Kilka dni temu poruszył Pan temat tragicznych wypadków na Tour de France i kolarzy, którzy brali w nich udział. Jest Pan pod wrażeniem determinacji, siły i wytrzymałości tych ludzi, bo mimo odniesionych kontuzji i poważnych uszczerbków na zdrowiu, postanowili kontynuować jazdę do samego Paryża. Nasuwa mi się jednak jedno pytanie po przeczytaniu tego tekstu – to naprawdę bohaterowie, czy jednak zwykli wariaci?
 

Wrocławski ser szwajcarski, czyli…

Myślałem, że mam dar jasnowidzenia i potrafię na trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej Speedway Ekstraligi cokolwiek przewidzieć. Myliłem się. Dwadzieścia lat chodzę na żużel, kilka lat krążę między konferencjami prasowymi i parkingiem Sparty, a wciąż jestem zaskakiwany tym, co się w czarnym sporcie dzieje. Trzy tygodnie temu chciałem wszystkim wmówić, że występ wrocławskiej Sparty Wrocław w fazie play – off jest pewny. Możecie o tym przeczytać TUTAJ. Jednak od tamtego czasu doszło do dwóch dziwnych sytuacji. Po pierwsze: Tarnów wygrał u siebie z beznadziejną Częstochową na tyle wysoko (56:34), że zgarnął trzy punkty. Po drugie: ta sama Częstochowa rozhartowała u siebie gorzowską Stal z Tomaszem Gollobem na czele! I teraz nic nie jest pewne. Scenariusz przeciwko Sparcie pisany. A było tak pięknie. Było tak blisko. Wszystko z matematyczną precyzją wyliczone. Nic z tego. Dreszczowiec trwa, bo rywale nie chcą jechać, jak im ci z Wrocławia zagrają.
 

Francuski film klasy B-odpowiedź na tekst redaktora Baranowskiego

Adam Baranowski napisał:
Wielka Pętla, czy wielka kicha?
Francuski film klasy B, czyli…
„W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.”
Szanowny Panie Redaktorze,
z wielkim zainteresowaniem przeczytałem Pana tekst >>Wielka Pętla, czy wielka kicha?<< i z wielką przykrością muszę stwierdzić, że… ma Pan absolutną rację. Zgadzam się z Pana przemyśleniami i argumentacją. To już nie jest ten sam Tour de France co kiedyś. To już nawet do końca nie jest sport. Wielka Pętla przypomina bardziej nudną brazylijską telenowelę niż rywalizację o zwycięstwo w najtrudniejszym wyścigu świata. Niestety jest to serial bardzo nudny i przewidywalny. Taki zwyczajny film klasy B. Bierze w nim udział prawie 200 statystów, a w każdym wozie technicznym jedzie reżyser, który przez trzy tygodnie trzyma się ustalonego scenariusza swojej ekipy.