Szprychą w oko Zarzecznego

W ostatnich dniach pojawiło się w internecie i prasie tyle informacji na temat kolarstwa, że nie nadążam z czytaniem wszystkich doniesień. Informacje prasowe są na różnym poziomie. Czasami są tak żenujące, że nie mam pewności, czy dziennikarze i internauci  piszą te bzdury poważnie czy robią sobie jaja i puszczają do czytelnika przysłowiowe, ale znane już chyba w całym świecie kolarskim "Majkowe oczko". Bo jak traktować komentarze pseudoznawcy Pawła Zarzecznego:
Tour de France się skończył, zewsząd słyszę o tym, tymczasem… Kwiatkowski, ten bohater, jakieś półtorej godziny w plecy (pchamy, pchamy, ale jak radę damy). Majka, ulubieniec salonów, do tyłu dwie i pół godziny. To jest sto pięćdziesiąt minut, nie sekund. 

To jest kompletny brak zrozumienia tematu. Brak wiedzy na temat kolarstwa. Coś na zasadzie: nie znam się, to się wypowiem. Będzie więcej odsłon, zrobię show. Będę na "nie" w odróżnieniu od większości, pójdę pod prąd. Myślenie na poziomie praktykanta/studenta w gazecie, który myśli, że wywoła swoim buntem wielką rewolucję. Też tak miałem. W wieku 22 lat.


Bo teraz wszyscy w Polsce są fachowcami od kolarstwa. Nawet Zarzeczny. Facet pisze, że robi mu się w mediach wodę z mózgu, ale sam nie widzi, że leje wodę, a raczej wylewa wiadro pomyj na podwórko, na które nikt go nie zapraszał. Leczenie kompleksów...? Koledzy na lekcjach WF byli szybsi? Człowieku, odpuść sobie. Zjednoczyłeś całą kolarską brać. Nikt normalny i żaden znawca tematu nie stanie po Twojej stronie. 

Inne opinie nie są lepsze:

Kwiatkowski jest wielkim przegranym tego Touru, bo źle jeździ taktycznie

Wszyscy dają rady naszym kolarzom gdzie i kiedy mają uciekać, a kiedy oszczędzać siły w peletonie. Ruszyła Majko/Kwiato Mania. Z jednej strony cieszę się i myślę sobie: NARESZCIE. Czekam na to kilkanaście lat. Wreszcie są sukcesy i zupełnie inaczej ogląda się wyścigi kolarskie. Podobno do byłej szkoły sportowej Majki już dzwonią młodzi ludzie, którzy chcą podążać jego ścieżką kariery. Tak trzymać.

Jednak z drugiej strony drażni mnie, gdy osoby znające kolarstwo z gry komputerowej albo w teorii piszą rzeczy, które szkodzą tej dyscyplinie sportu i umniejszają ogromne sukcesy polskich zawodników. Kwiatkowski był aktywny. Był o włos od wygranej. Niejeden kolarz chciałby być na jego miejscu. A przed nim jeszcze długa kariera. Kwiatek sam nie zna jeszcze swoich możliwości, więc nie udawajmy, że znamy jego organizm i głowę lepiej od niego.

Na pewno są na koksie

Nie przeszkadzało mi, gdy dziennikarze wcześniej pisali artykuły i książki na temat dopingu, bo były to (zazwyczaj) informacje rzetelne i oparte na faktach, którym nikt nie próbował zaprzeczać.  Bo nie da się ukryć, że kolarstwo co chwilę pokazuje swoją ciemną dopingową stronę. Nie ma co udawać, że nie ma tematu i problemu. Ale jak już krytykować i mieszać z błotem, to za pomocą dowodów, wiedzy, faktów. O wpadkach dopingowych na TdF 2014 jeszcze nie słyszałem. Jak będą dowody, to będziemy pokazywać palcem winnych. Ja na oko i przez telewizor wysokości hematokrytu zmierzyć nie umiem. Od tego są fachowcy. Jednak obawy o czystość kolarstwa rozumiem. Za dużo złego się wydarzyło, żeby udawać, że wszyscy jadą na bułce z bananem.

Tegoroczny Tour de France to był kosmos.


Głównie dla polskich kibiców, ale nie tylko. Włosi mają swojego bohatera. Wreszcie przebudzili się Francuzi i zajęli dwa miejsca na podium.

"Rekin" Nibali zdeklasował rywali. 


Byli oni przy nim trochę jak statyści (duże straty czasowe). Chcę wierzyć, że Włoch zrobił to uczciwie, choć wiarę w sport wyczynowy prawie utraciłem. Nie tylko w kolarstwo. Doping jest wszechobecny tylko w innych dyscyplinach mówi się o nim mniej. Postać Alexandra Vinokourova dopingującego Nibalego (jakkolwiek to brzmi....) z samochodu klubowego Astany nie pozwala mi bardziej uwierzyć w fair play w sporcie.

Osoba Bjarne Riisa, który zakończył karierę z powodu brania dopingu, a teraz monitoruje karierę Rafała Majki też nie napawa mnie huraoptymizmem. Nie podoba mi się, że ludzie z taką przeszłością wciąż są celebrytami i kręcą tym sportem. Ale ja wierzę, że wszystko jest OK. Bo dopóki nie ma dowodów na popełnienie przestępstwa, to dla mnie wszyscy są czyści jak łza. Chcę w to wierzyć, tak jak wierzyłem parę lat temu pisząc o Armstrongu(http://armulatomasz.blogspot.com/2012/09/w-obronie-zywej-legendy_11.html). Może jestem naiwny, ale nie oskarżam i nie mieszam ludzi z błotem tylko dlatego, że odnieśli życiowy sukces. 

Zarzecznemu szprycha w oko i to tyle w temacie pseudodziennikarzy. Więcej na ten temat napisał na swoim blogu Dominik Bukowski (http://zajawkamoja.blogspot.com/2014/07/prawdziwie-polskim-okiem-o-tour-de.html) i nie będę tego powielał, bo zgadzam się z jego zdaniem w 50%, czyli na maksymalnym dozwolonym poziomie hematokrytu. Nie ma co przesadzać, bo mnie jeszcze ktoś posądzi, że za bardzo kogoś dopinguję... :)

Tomasz Armuła
 

0 comments:

Prześlij komentarz