Przez Zieleniec po medal w grochy

Początkowo nie taki był plan. Miałem się zapisać na Klasyk Karkonoski, żeby drugi rok z rzędu wspiąć się na Jagniątków, ale plany wakacyjne zmieniły trochę mój kalendarz kolarski. No i padło na Rzeźnicki Klasyk Szosami Polski i Czech, czyli Klasyk Kłodzki. To najtrudniejsza impreza kolarska dla amatorów w naszym kraju.


Nastrój przed startem był dobry. Bukowski-Armuła-Mroczkowski proszeni na start.

Przetarcie niby było, bo udało się w tym roku przejechać Klasyk Radkowski, ale mimo wszystko Klasyk Kłodzki miał poczekać jeszcze rok. Z drugiej strony atmosfera tegorocznego Tour de France, wyniki Kwiatkowskiego i Majki, koszulka najlepszego górala sprawiły, że nie zamierzałem siedzieć w weekend w domu i grać wirtualnym Majką w Pro-cycling Manager. Trzeba jechać.


3,2,1, start!
Zieleniec zaskoczył pozytywnie. Duży parking, miejsce dla każdego. Organizacyjnie nieco gorzej. Dwa długopisy rzucone na stół, aby wypełnić oświadczenie, że jest się pozytywnym wariatem i będzie się zjeżdżać po szosie 70 km/h na własną odpowiedzialność. Później długa kolejka po odbiór numeru startowego w małej budce/wypożyczalni sprzętu narciarskiego. Za długo to trwało. Kto startował o ósmej ledwo zdążył na start. O rozgrzewce mógł zapomnieć. Organizatorzy w tej kwestii powinni brać przykład z imprez w Sobótce! (Sobótka też nie jest święta, ale o tym następnym razem).
 Sam start zgodnie z planem. Ruszamy co dwie minuty w drużynach po 10 osób. Każdy wie co, gdzie i kiedy. Zaczynamy od zjazdu. Ponad 10 kilometrów. Trzymam się blisko kolegi - kieszonkowego górala spod Wałbrzycha. Na wypłaszczeniu idziemy na krótkie zmiany. Bawimy się w jazdę zespołową, ale ja już wiem, że nie potrwa to długo.  Zaczyna się pierwszy podjazd, który przesiewa prawdziwych górali od chłopców jeżdżących codziennie do pracy rowerem po płaskim. Trzymam się ile mogę, ale tu nie ma sensu się napalać i gonić za wszelką cenę. Pomyślałem sobie, że tu trzeba jechać, jak Kwiatkowski w Tour de France, czyli własnym tempem i po doświadczenie. Przecież w życiu tu nie byłem na rowerze i nigdy nie przejechałem takiego terenu w tempie wyścigowym.
Profil trasy męczył od samego patrzenia na niego. Szczegóły przedstawił Dominik Bukowski na swoim blogu: http://zajawkamoja.blogspot.com/2014/07/juz-jutro.html

Meta. Jazda na oparach. Ostatkiem sił...

Pierwsze podjazdy całkiem znośne. Widoki ładne, choć nie ma czasu, żeby się rozglądać. Nie ma czasu na odpoczynek, bo po podjeździe zaraz zjazd. Nie ma wypłaszczenia. Nie ma gdzie złapać oddechu. Podjazd i zaraz pełne skupienie na zjeździe, bo ruch dla samochodów niestety otwarty. Lecimy w dół po asfalcie w różnym stanie-od słabego po rewelacyjny, więc trzeba uważać na niespodzianki. A największą niespodzianką był dla mnie autobus z przyczepką na rowery, który wyłonił się nagle i szedł w górę środkiem drogi. Dziękuję, ja hamuję. Działa na wyobraźnię. Chwile później ktoś leży po upadku. Za nim kilka osób zmienia dętkę, bo duża prędkość i dziurawy asfalt to mieszanka dla kolarza często pechowa.  Noga z gazu. Nie zaryzykuję, bo za słabo zjeżdżam. Ile  tu stracę? Minutę? Dwie? Kwadrans? Życie? :) Bezsensu...


Niby ścigam się sam ze sobą, ale przed wyścigiem był pewien zakład/umowa. Gdybym przyjechał w pierwszej setce, czyli w połowie stawki, to kumpel dostałby od żony zielone światło na kupno kolarzówki. Presja była. Motywacja też. Ale sił nie starczyło. Skończyło się na 126. miejscu na 211 startujących. I tak lepiej niż myślałem. 

Ale warto było.... :)


Udało się namówić na start kolegę, który miesiąc temu kupił kolarzówkę. Prawie udało się "wygrać" kolarkę dla drugiego rowerowego zapaleńca. Dzień można uznać za udany :)


A na mecie piękny medal z kolarzem w koszulce w grochy. Pomysł organizatorów bardzo fajny, ponieważ wyścig górski i trwa właśnie Tour de France. Wyszło bardzo symbolicznie, bo Rafał Majka właśnie w tej koszulce dojeżdża do Paryża i stanie w niej na podium na Polach Elizejskich. Jest pięknie, jest cudownie. Każdy jedzie po swoje grochy i spełnia ambicje i marzenia.
I tak na kilometr przed metą wczorajszego wyścigu w głowie mam tylko jedno:


Pchamy, pchamy, pchamy - polskie kolarstwo zawodowe na szczyty światowego rankingu i mój ciężki tyłek na kolejny, wyższy, bo górski poziom kolarskiego wtajemniczenia...

Tomasz Armuła
 

2 comments:

  1. Klasyk Kłodzki jest moim ulubionym maratonem i świetnie się na nim bawię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogień ogień Jawor. A TdF po Pantanim nudzi;p

    /radek

    OdpowiedzUsuń