Najtrudniejszy wyścig Adamsa

(Armuła wspomina wypad do Swindon i trzyma kciuki za powrót do zdrowia Pana Leigh)

Spędził na angielskich torach 22 lata. Wystąpił w sumie w 887 meczach ligowych i wystartował w 4635 biegach. Zdobył 10818,5 pkt. Ma na swoim koncie niezliczoną ilość medali i pucharów. Odszedł na emeryturę, jako żużlowiec prawie spełniony. Do pełni szczęścia zabrakło mu tylko jednego - tytułu Indywidualnego Mistrza Świata.
Zasłużył na niego, jak mało kto. Za całokształt. Ambitny i waleczny. Profesjonalista zawsze jeżdżący fair. W końcu nie bez powodu mówili o nim dżentelmen żużlowych torów. Jego polscy kibice twierdzą, że ma serce biało - niebieskie, czyli w barwach leszczyńskiej Unii, w której jeździł. Może jest ono dwukolorowe, ale na pewno bije w równym stopniu dla "Byków" z Leszna i "Rudzików" ze Swindon. Ten "Kangur" jest wyjątkowy, bo szanują go kibice i działacze żużlowi na całym świecie bez względu na to, który klub kochają i jakiej reprezentacji kibicują.

Nazywa się Leigh Adams. Pożegnał się ze swoją publicznością w październiku 2010 roku i zawiesił kevlar na kołku. Zamierzał pokazać dzieciom Australię i rozbudować swoją posiadłość w ojczyźnie. Ale jeden wypadek zmienił wszystko i zweryfikował jego plany. Rok temu podczas treningu przed pustynnym wyścigiem Finke Desert Race Australijczyk miał groźny wypadek i do dziś walczy, aby stanąć samodzielnie na nogi. Doniesienia w mediach są dość optymistyczne. Rehabilitacja przebiega dobrze, ale nikt nie ma wątpliwości, że Adams jest w trakcie najtrudniejszego i najważniejszego wyścigu w swoim życiu.

Adams podczas imprezy charytatywnej na rzecz żużlowców
po wypadkach. Teraz sam potrzebuje wsparcia…(Fot.T.Armuła)
Zazdroszczę tym, co pożegnali Adamsa w Lesznie. Byliście świadkami fajnego widowiska, które obejrzeliście w godnych warunkach za przyzwoitą cenę. No i obsada zawodów była ciekawa. Krótko mówiąc - na Smoczyku coś się wreszcie działo, bo w sezonie było ciągłe bicie przyjezdnych, czyli nuda.

Nie byłem na stadionie Unii dwa lata temu, ale nie chciałem pożegnania Adamsa przegapić, więc wywiało mnie w tym celu do Anglii. Turystycznie byłem tam pierwszy raz. Wcześniejsza trzyletnia emigracja się nie liczy, choć na żużel zawsze był wtedy czas.


Przed powrotem na stałe do Polski wiedziałem, że zrobię dwie rzeczy. Po pierwsze: zostawię po sobie na Wyspach spłacone podatki ("God save the queen", jak śpiewa mój ukochany Sex Pistols), bo muszę. Po drugie: z minimum jednego Polaka mieszkającego w UK zrobię fana żużla, bo speedway promować trzeba. Głoszenie Słowa Żużlowego szło tam, jak po grudzie, albo przyczepnej kopie, ale udało się. Ziarno padło na sjenit i zakiełkowało, więc było z kim ruszyć w trasę.
Z lotniska Stansted przesiadka w samochód. Kierunek - Swindon.


Co z tego, że łysieje?
Odchodził w wielkim stylu i wysokiej formie!
(Fot.T.Armuła)
Ta mała mieścina pod Oxfordem była zakorkowana już dwie godziny przed imprezą. W życiu nie spodziewałem się tylu kierowców szukających miejsc w okolicy Abbey Stadium. Było tam z 2000 ludzi, czyli cztery razy więcej niż miejsc siedzących na obiekcie tamtejszych "Rudzików".
Na dzień dobry dostałem przy kasie po kieszeni. Prawie 100 złotych za bilet na imprezę tak niskiej rangi! Byłoby na wejściówkę na Grand Prix! Kiedyś człowiek tak nie przeliczał, ale dochody miał w tamtejszej walucie. Trudno, stało się. Dałoby się to jakoś przełknąć, gdyby nie fakt, że nie było miejsc siedzących, a widoczność z wałów ziemnych wokół toru była marna. Wysokie bandy, siatki i słabe oświetlenie.
Słabe jak obsada tej imprezy. Ani jednego Polaka, Holta nie dojechał, a reszta stawki bez polotu, chęci i fantazji. Każdy bieg z udziałem Adamsa kończył się przy wejściu w pierwszy łuk. "Kangur" odstawiał wszystkich na kilkanaście metrów i wygrał wszystkie swoje wyścigi. Ogólnie wiało i wiało nudą. Ciężko wystać taką imprezę w złą pogodę skoro na torze nikt nie potrafi rozgrzać atmosfery. Próbował trochę Tai Woffinden, kiedy wyjechał na tor tylko w stringach. Ogólnie więcej śmiechu niż ścigania.

Pijani kibice z Polski po jednym ze zwycięstw Adamsa przeskoczyli siatkę i wbiegli do parkingu, żeby go nosić na rękach. Policja zareagowała z opóźnieniem i była w szoku. Tego nikt się nie spodziewał. Angole już od dawna wiedzą, że takich rzeczy się nie robi. Za takie numery na stadionach piłkarskich można się pożegnać z dwumiesięczną pensją i możliwością wejścia w przyszłości na stadion. Komentarze angielskich kibiców były krótkie: "No tak. Polacy…"

Na motocyklu Adamsa. Ostatnia taka szansa, bo chwilę później Leigh...
Jesteśmy inni. I czasami wstydzę się tego. Speedway w Anglii też jest inny. Na luzie i bez presji. Na torze i poza nim. Ale oczywiście zasady bezpieczeństwa obowiązują. W Polsce i w UK startują ci sami zawodnicy, a zachowują się zupełnie inaczej. Na Wyspach są wyluzowani. Inaczej patrzą na kibiców. Inaczej rozmawiają z mediami. Są dostępni. Na wyciągnięcie ręki. Nie boją się kontaktu z ludźmi. W naszym kraju się boją. Chyba tego fanatyzmu, chuligaństwa i braku kultury. Czasami na pewno jest to uzasadnione. Gdzie im pokazują środkowy palec? Gdzie ich opluwają za słabą jazdę? Gdzie fruwały banany w kierunku czarnoskórego Antonio Lindbaeck'a? To jest właśnie żużel po polsku.

...powiesił kevlar na kołku, a motor wstawił do muzeum. (Fot.T.Armuła)
W Polsce kordony policji, siatki i wejścia osobne dla gości. W Anglii kibice wymieniają się pamiątkami, szalikami z różnych miast i nie palą ich na płotach okalających tor.
U nas jest wyższy poziom ścigania, a u nich wyższy poziom kultury i kibicowania. Te dwie rzeczy tworzą całość dobrej imprezy sportowej. Morał z tego taki, że żużel nigdzie nie jest doskonały. I niestety taki pozostanie. Jestem realistą. Ot, takie przemyślenia i spostrzeżenia, bo co tu robić, jak na torze nic się nie dzieje?


Zazdroszczę fanom Unii Leszno takiej legendy i lidera, ale z lwem na plastronie Adamsowi też było do twarzy.

W 1993 roku Sparta nawiązała kontakt z Otto Weissem. Niemiecki mechanik zgodził się na podpisanie umowy z WTS, ale postawił jeden warunek - razem z nim do wrocławskiego klubu miał trafić Leigh Adams. Mimo dużego zamieszania wokół rzekomego podwójnego kontraktu Australijczyka i przepychanek prawnych z Motorem Lublin chyba było warto. Weiss poręczył za Adamsa i jego motocykle. Prezes Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego na łamach Tygodnika Żużlowego nie ukrywał zadowolenia z zawartego układu, ponieważ niemiecki mechanik zobowiązał się wyposażyć w nowy sprzęt całą drużynę Sparty Wrocław i remontować silniki podopiecznych Ryszarda Nieścieruka przez cały sezon.

Tadeusz Teodorowicz. 
Lubię "Rudziki". Nie tylko ze względu na Adamsa i mojego wrocławskiego idola Macieja Janowskiego, który jeździł w tym klubie. Chodzi również o inny ciekawy i odległy epizod wrocławski. W tym klubie jeździł Tadeusz Teodorowicz, który bronił wcześniej barw Sparty Wrocław. W 1958 roku wyjechał z wrocławską drużyną na kilka spotkań towarzyskich do Holandii. Jak się później okazało Teodorowicz nie zamierzał już wracać do kraju. Wymknął się z kina w Amsterdamie podczas seansu, żeby już nigdy nie powrócić do Wrocławia. Kiedy jego koledzy z drużyny wciąż oglądali "Most na rzece Kwai", popularny "Teo" był już na najbliższym posterunku policji, gdzie poprosił o azyl polityczny. Ekipa Sparty wróciła do kraju w okrojonym składzie, a Tadeusz Teodorowicz po wielu perypetiach trafił do Anglii, gdzie bronił barw "Rudzików" ze Swindon przez kolejnych sześć lat.

Pożegnanie Mistrza z Krainy Oz nie było imprezą mojego życia. Ale to Adams. Ikona, symbol, wzór i idol. A to był przecież jego ostatni raz. Z takich zawodów nie sposób wyjść po angielsku.

Szybkiego powrotu do zdrowia, Leigh…

O tym, jak przebiega rehabilitacja Adamsa możecie poczytać na www.leighadams.com, albo zobaczyć na Twitterze - @LARofficial


 

0 comments:

Prześlij komentarz