W obronie żywej legendy

„Wreszcie się ośmieszył”, „Dopadła go sprawiedliwość”, „Dobiją go w końcu”, „Ze szczytu na dno! Szkoda, że tak późno!”. To tylko niektóre komentarze pod kierunkiem Armstronga, które wyczytałem na różnych forach i usłyszałem w mediach w ostatnich dniach. Zastanawiam się skąd u nas w kraju tylu „fachowców” kolarstwa, którzy potrafią jednoznacznie osądzić tego sportowca.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Armstrong ma tylu samo zwolenników, co przeciwników. Jest przecież osobą rozpoznawalną i medialną, więc siłą rzeczy wzbudza mieszane uczucia. Pojmuję, że nie każdy musi trzymać za niego kciuki. W końcu idoli w peletonie jest wielu. Nie rozumiem jednak chorej zawiści, braku obiektywizmu i nieuzasadnionej niechęci do Amerykanina.


Podejrzewam, że uprzedzenia do Armstronga biorą się z dwóch rzeczy. 


Powód pierwszy to fakt, że dominował on w Tour de France przez siedem lat z rzędu. To był fantastyczny czas dla tego zawodnika, ale raczej średni okres dla wyścigu. Od 1999 do 2005 roku Wielka Pętla to teatr jednego aktora, a to nie wpływa dobrze na widowisko. Krótko mówiąc na „Bossa” nie było mocnych. Nie brakowało pojedynków z odwiecznymi rywalami, które zapadły w pamięć, ale ich rezultat można było z góry przewidzieć. Zwycięzca był jeden. Zawsze ten sam. Z pewnością po pierwszym, drugim i trzecim zwycięstwie Armstrong zyskiwał życzliwych fanów, lecz później coraz częściej dało się słyszeć: „Niech ktoś z nim wreszcie wygra”. Zbyt długa dominacja jednego kolarza potrafi znudzić. W pewnej chwili wśród wielu fanów zaczęło rodzić się niedowierzanie i brak zaufania do kolarza z Teksasu.

 

Armstrong i Hamilton. Kiedyś grali w jednej drużynie...
I tu się objawia drugi powód niechęci do wielkiego mistrza. W chwili, gdy sławni rywale odchodzili po kolei na przymusowe wakacje z powodu wpadki dopingowej, Amerykanin dalej piął się w górę. Wszyscy zaczęli pytać, czy to możliwe, że Lance jest ostatnim czystym w peletonie. Przyznaję - sam w to nie wierzyłem i byłem przekonany, że wcześniej, czy później zostanie przyłapany na braniu „koksu”. Wyznaję jednak zasadę, że jeśli nie ma dowodów, to nie ma winy.

Nigdy nie wierzyłem w bajki o tym ilu to lekarzy, sędziów i organizatorów siedzi w jego kieszeni. Czy to możliwe, aby Armstrong przekupił cały sztab ludzi w organizacjach walczących z dopingiem? Absurd. Przecież nie wszyscy go kochają i na pewno niejeden naukowiec, który codziennie pracuje przy próbkach krwi w laboratorium, postawiłby sobie za punkt honoru wyjawienie oszustwa. Nie wszystko jest na sprzedaż i nie każdego można kupić.

Teraz Armstrong na emeryturze oświadczył, że nie będzie dłużej udowadniać swojej niewinności w kwestii dopingu. I błyskawicznie został pozbawiony wszystkich zwycięstw w Tour de France.  Nie wiem, czy Amerykanin sięgał po EPO i inne niedozwolone środki podczas swojej kariery i nie mnie to oceniać. Wiem tylko, że ten kolarz był przebadany ponad 500 razy i nigdy nie złapano go na oszustwie. W USA obowiązuje zasada domniemania niewinności, czyli nie ma winy, nie ma kary.

Oświadczenie Agencji Antydopingowej, że zrezygnowanie Armstronga z bronienia niewinności jest równoznaczne z przyznaniem się do winy, to kpina z obowiązującego prawa. Ja się wcale nie dziwię sportowcowi, że po latach zmagań na szosie i w sądach wreszcie w wieku 41 lat daje sobie z tym wszystkim spokój. Bo ile można walczyć z całym kolarskim światem?
Wbrew pozorom nie padam przed Armstrongiem na lolana...
Oskarżają „Bossa” o branie dopingu i zeznają przeciwko niemu byli koledzy z peletonu: Hamilton i Landis – ludzie, którzy nigdy nie dorośli sportowo Amerykaninowi do pięt i co ważniejsze – zostali złapani na dopingu! Jak ich zeznania mają być wiarygodne? Tymi ludźmi kieruje zazdrość i chęć sławy. Bo kto złapie i pogrąży Armstronga będzie na pierwszych stronach sportowej prasy przez kilka miesięcy. Kuszące? Dla kolarskich pseudogwiazd na pewno.
Nie padam przed zwycięzcą TdF na kolana i nie jestem jego adwokatem. Nie będę zaskoczony jeśli w końcu okaże się, że próbki jego krwi zawierają doping. Zbyt wielu kolarzy wpada na oszustwie, więc do końca nie można wierzyć nikomu. Jednak póki co, stoję w obronie tego zawodnika, bo nie ma winy, nie ma kary, więc nie róbmy sobie jaj z obowiązującego prawa! Dopóki nie będzie przeciwko niemu dowodów, to Armstrong jest dla mnie nie tylko wyśmienitym sportowcem, ale także unikatową osobowością. Żywą legendą kolarstwa. Prawdziwym przywódcą z niepowtarzalnym talentem, który poznał receptę na wygrywanie. 


A zawodowy peleton jedzie dalej, wspomina i zazdrości…
 

2 comments:

  1. indurain tez dominował a nikt go nie posądza o doping...

    OdpowiedzUsuń
  2. eh.. wszędzie trwa poszukiwanie sensacji, tak jak gdyby na świecie brakowało rzeczy ważnych i naprawdę bulwersujących.
    Na marginesie mówiąc jeśli masz zamiar kupić dla siebie rower, zajrzyj tutaj
    http://skleprowerowy.pl/strona/outlet

    OdpowiedzUsuń