Wójcik z numerem jeden w drafcie!

Z numerem jeden w książkowym drafcie sportowym w 2014 roku wybieram...

Adama Wójcika i Jacka Antczaka, czyli Rzut bardzo osobisty.

Podchodziłem do tej książki, jak do jeża, czyli z dużym dystansem. Obchodziłem ją szerokim łukiem i wielokrotnie w Empiku dzieliło mnie od niej jakieś 6 metrów i 75 centymetrów. Gdzieś tam była w zasięgu wzroku, ale nie w zasięgu ręki.
Z jednej strony zżerała mnie ciekawość co tam jest w środku, bo to pierwsza taka pozycja w Polsce, lecz z drugiej miałem mieszane uczucia, ponieważ autor nijak nie kojarzył mi się z wrocławską koszykówką. Co najwyżej z bieganiem maratonów, ale to zupełnie inna bajka.

Zastanawiałem się  czy można napisać dobrą książkę o legendzie polskiej koszykówki nie mając doświadczenia z polskich parkietów i nie będąc "z branży".
Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Trzeba było skrócić dystans, rzucić za trzy dychy na targach książki we Wrocławiu, odebrać wygraną, a później wziąć  czas, żeby zapoznać się z lekturą. Okazało się, że wystarczyły mi cztery kwarty po dwie godziny i było po meczu. Kosmicznym meczu, w którym Jacek Antczak udowadnia, że przy pisaniu książki o znanym koszykarzu nie liczy się doświadczenie i wiedza o koszykówce. Najważniejszy jest warsztat dziennikarski, rzetelność , profesjonalne podejście do tematu i doświadczenie pisarskie. A tego Jackowi Antczakowi nie brakuje. Te cechy wychodzą na każdej stronie. Bo Antczak to świetny koszykarz wśród pisarzy. Niby z wyglądu niski rozgrywający, ale to bardziej "trójka" niż "jedynka". Chyba zawodnik "combo", bo w pisaniu bardzo wszechstronny i uniwersalny. Świetnie kozłuje słowem i rozgrywa przez cztery kwarty książki koszykówkę poukładaną od pierwszej do ostatniej strony, ale nie nudną. Raczej zaskakującą nawet największych rywali, którzy do tego projektu nie byli/są przekonani. Niepotrzebne skreślić. Ja skreślam "są".  Ja to kupuję.   

Antczak świetnie zbiera materiały archiwalne i asystuje wszystkim, którzy Wójcika znają i mają coś konkretnego o nim do powiedzenia. Wyszło świetnie. To musiały być godziny rozmów i selekcji wypowiedzi. Jedni  w nocy nie śpią, bo oglądają NBA, a inni nie spali, bo pisali czemu Wójcik nie zagrał w NBA...
Jacek Antczak.(wikipedia.org)
Taktyka autora jest prosta: jak najmniej fachowych terminów i udawania, że grę Wójcika umie się rozłożyć na części pierwsze, bo to niczemu nie służy. Rzut bardzo osobisty, to nie jest poradnik młodego koszykarza. Dlatego Jacek Antczak nie wykonuje zbędnych ruchów i zwodów w "pomalowanym", bo łatwo tam o błąd trzech sekund i błąd kroków, a kibice takie rzeczy wytykają i pamiętają. Nie ma nic gorszego od chaotycznej penetracji w "trumnie", gdy nie ma się doświadczenia, bo łatwo o "czapę" od czytelnika. I Antczak tego unika. Gra swoje i nie udaje eksperta od koszykówki. I zaznacza to wprost. I za to szacun. Facet i tak nieźle gra, świetnie się fotografuje, drybluje, strzela karne, a najlepiej wychodzą mu nietakty. Ludzie go lubią. Wierzą mu. (Przeczytajcie, zrozumiecie...:)) I serio wierzą mu, bo w tej historii jest z czytelnikiem szczery.
Jeszcze jedno przemyślenie. Zazdroszczę autorowi sukcesu, bo zrobił coś fajnego czego wcześniej nie było. Ale też trochę współczuję, bo Pulitzera i zarobionych milionów za to nie będzie. Ja oczywiście nie wnikam w nakład i kwestię finansową autora. Wiem tylko, że gdyby ta pozycja ukazała się w innych, lepszych czasach dla koszykówki, to Jacek Antczak sprzedałby 5.000 egzemplarzy w jeden wieczór po meczu Śląska pod Halą Ludową. Obawiam się, że teraz sukces książki na wielką skalę nie jest możliwy. Obym się mylił. Chciałbym, aby trafiła ona do wielu kibiców, bo tylko mogę się domyślać ile potu wylał autor na treningach, żeby wygrać ten mecz...
Promocja książki na Dworcu Głównym. (fot. Mariusz Sieradz)

Miało być o książce i o samym Wójciku, ale nie będzie. Bo po co zdradzać szczegóły? Kto chce wiedzieć ten poczyta. Powiem tylko tyle, że mnie najbardziej poruszyło i zaskoczyło podejście trenera Urlepa do Adama Wójcika. Autor opisuje jak ten najpierw niemal przychodził do koszykarza na kolanach z prośbą o pomoc, a później chciał legendę koszykówki rzucić na kolana, na łopatki i wykopać z parkietu. I to po tym wszystkim co razem osiągnęli. Aż ciężko uwierzyć, że tak można, lecz z drugiej strony każdy wie, że Andrej Urlep to, delikatnie mówiąc, człowiek o trudnym charakterze...
Jesteś legendą, człowieku... (fot. Tomasz Armuła)
W tej książce każdy znajdzie swoją ulubioną historię, o której wcześniej nie słyszał. Na szczęście Antczak to nie Urlep - nie pada przed gwiazdą na kolana. Przedstawia Wójcika jako legendę, ale też jako zwykłego człowieka, który się myli i nie zawsze podejmuje dobre decyzje. Jacek Antczak nie jest adwokatem Wójcika. Nie broni go. Nie wybiela. Bo na szczęście nie chce i nie musi. Liczby na końcu książki nie kłamią.

Legenda broni się sama.

Sprawdźcie sami czy skutecznie. Gorąco polecam!

Tomasz Armuła
 

Bileciki do kontroli, czyli...

marzenia frajera o tym, żeby było jak przed laty

Wts.pl donosi, że ruszyła sprzedaż biletów na mecze Sparty. To będzie dość specyficzny sezon. Wszystkie mecze w pierwszej rundzie odbędą się we Wrocławiu z powodu remontu Stadionu Olimpijskiego. To już chyba ostatnia szansa dla tego obiektu. Dziękujmy za World Games 2017. Gdyby nie ta impreza, to wkrótce Olimpijski obróciłby się w proch.
 
Olimpijski. Pocztówka chyba z lat 80.

Karnety są w cenie 280 złotych na 7 spotkań. I to daje sporo do myślenia. Jeśli podzielimy 280 przez 7 to mamy kwotę 40 złotych za mecz. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że osoba kupująca karnet powinna otrzymać lepszą cenę od kibica, który zechce kupić bilety na pojedyncze spotkania, to nasuwa się jedno zasadnicze i bardzo proste pytanie: po ile będzie bilet na jeden mecz Sparty w sezonie 2015 dla fana bez karnetu? Wszystko wskazuje na to, że po 50 złotych. Inaczej nie opłacałoby się wprowadzać karnetów. 

Nie kupię karnetu, choć ilość miejsc będzie ograniczona z powodu remontu, bo wiem, że dla nikogo nie zabraknie miejsca. Zniżka 10% na karnet też nie jest powalająca i nie przekonuje mnie do kupna wejściówek z góry.  Jeśli bilety będą po 50 złotych albo nawet jakimś cudem po 40 złotych, to po prostu pójdę na Spartę góra trzy razy w sezonie. Mecze będą co tydzień. Istny maraton. Ile wyjdzie kasy miesięcznie? A jak ktoś chciałby zabrać żonę? Dziecko? Dziękuję, nie mam pytań. 
 
Szalone lata 90. Każdego było stać na trybunę za 100.000
Przed rokiem bilety były po 30 złotych. Walczyliśmy o utrzymanie. Taka już nasza żużlowa tradycja. W tym roku wszyscy rywale się wzmocnili. Beniaminków stać było na Golloba i Hancocka. Ze Spartą pożegnał się Pavlić i Batchelor. Dziurę ma zaspawać Michael Jepsen Jensen. Życzę działaczom powodzenia. I to na serio. Nie ma w tym żadnej złośliwości i sarkazmu. Chcę żeby ten facet był strzałem w dziesiątkę i lekiem na wszelkie bolączki Sparty.  Ale w to nie wierzę. I jeśli czeka nas podwyżka cen biletów to jej nie rozumiem. Argumentów za takim działaniem nie dostrzegam. I nie mówcie mi tylko, że wszystko drożeje. Przeciętny Kowalski w portfelu ma tyle samo co przed rokiem. Drogimi biletami frekwencji się nie zbuduje. A problem jest od wielu lat.

Jak już poruszam temat cen biletów, to przeskoczę jeszcze na chwilę z czarnego toru na koszykarski parkiet. Odwiedzam regularnie halę Orbita i kibicuję Śląskowi. Do tej pory chodziłem na mecze za 10 złotych. Cena bardzo przystępna od kilku lat. Miejsca z boku, ale całkiem niezłe. Nie ma co narzekać. Niestety na mecz z Anwilem jest podwyżka. Widać jest to mecz nie tylko podwyższonego ryzyka, ale też podwyższonych cen...

Organizatorzy postanowili podzielić ceny biletów w zależności od siły rywali. Bardzo subiektywna ocena, która nijak ma się do rzeczywistości. Bo to jest sport. I wcale nie jest powiedziane, że mecz z teoretycznie lepszym rywalem musi wiązać się z wielkimi emocjami.
I tak: 
W grupie premium znajdują się PGE Turów, Stelmet, Anwil i Czarni, grupa extra to Trefl, Rosa, AZS i Asseco, a w grupie regular znalazły się Polpharma, Jezioro, Polpharmex, Wikana, MKS, Twarde Pierniki i Wilki Morskie.Najdroższe wejściówki są oczywiście na mecze klubów z kategorii premium, najtańsze w regular.


Za chwilę do Wrocławia przyjeżdża Anwil, który zajmuje dziewiąte miejsce w tabeli. Czym kierowali się działacze wrzucając ich do kategorii Premium? Wynikami sportowymi? Wszyscy wiemy, że nie o to chodzi. Nakręcamy się jakąś świętą wojną. Wynik sportowy schodzi tu na dalszy plan. Twarde Pierniki stawiały się Śląskowi przez 39 minut i 53 sekundy. Czemu Toruń to zespół „za dychę”?

Dajecie mi gwarancję, że Koszalin we Wrocławiu stworzy „Extra” widowisko warte wyższej ceny? A czemu to średnia cena, a nie najwyższa? Tabela i postawa na parkiecie stawia Koszalin wyżej niż Anwil.
 
Kiedyś o bilety i karnety trzeba było walczyć i zabijać się w kolejkach...
Ceny na kosza są bardzo przystępne, ale subiektywne oceny rywali sprawiają, że na mecz z Anwilem nie pójdę. Nie zapłacę 30 złotych, bo to za dużo za widowisko tej klasy. Nie dam też dwudziestu złotych, bo nie chcę siedzieć między włocławskim młotem a wrocławskim kowadłem, czyli tak zwanymi fanklubami, które tego dnia nie mają nic wspólnego z prawdziwym kibicowaniem. 

Śląsk to łakomy kąsek dla Rottweilerów z Włocławka, ale z Wrocławia wyjadą głodne i złe po porażce, mimo że w hali mięcha będzie pod dostatkiem. Bo na trybunach nie zabraknie ludzi, którzy będą rzucać słownym mięsem przez dwie godziny. Oby tylko słownym.

Będzie rzeźnia...

Tomasz Armuła
 

Prezent na święta

Śląsk znów wygrywa u siebie. Wygrałem i ja. I nie ukrywam, że obstawiłem kilka wyników i skupiałem się na wynikach z innych parkietów, bo we Wrocławiu po drugiej kwarcie było już nudno. 
 
Weszło :)

Wszystko stało się jasne, a jedyną niewiadomą było to, czy Śląsk przekroczy barierę stu punktów. Było blisko. Skończyło się 100-75. W Śląsku punkty zdobywali wszyscy. Nawet Kulon zdążył rzucić trójkę, choć trener dał mu tylko dwie minuty i dwadzieścia osiem sekund, żeby się wykazać. 
 
Kulon trafił trójkę. Ale dla mnie w TBL nadaje się do podawania bidonów kolegom. Musi czekać na swój czas...

Mecz bez historii. Jesteśmy za słabi na Turów i Koszalin (ale o tym przekonamy się wkrótce), ale za mocni dla beniaminków ligi. Kibice dostali prezent na święta. A po świętach mecz z Anwilem. Rottweilery rozkręcają się i są głodne kolejnych zwycięstw. To gwarantuje emocje. Niestety obawiam się, że na emocjach sportowych się nie skończy. Już wiem, że kupuję bilety za 20 złotych, a nie za 10 jak do tej pory i uciekam na drugi koniec hali. Jak najdalej od fanatyków obu zespołów. Idę do Orbity, żeby skupić się na meczu, a nie na bluzgach...
 
Tomaszek. 1/4 za dwa. To nie był jego mecz życia. Ale liczy się zwycięstwo!

Wracając jeszcze na chwilę do obstawiania. Było oczywiste, że Lublin dwóch punktów ze stolicy Dolnego Śląska nie wywiezie. Postawiłem, więc z Nadachem po 5 złotych też na kilka innych spotkań, żeby podnieść sobie nieco ciśnienie w niedzielny wieczór. I weszło! Ale jakim fuksem!
Postawiłem na Czarnych. Czarni mieli już przewagę 18 punktów, ale doprowadzili do horroru w meczu z Jeziorem. Kiedy wynik był już pewny i mogłem odhaczyć na kuponie trafienie, to „Lakersi” ruszyli do ataku i na 40 sekund przed końcem meczu prowadzili dwoma punktami! Zwycięstwo Czarnym zapewnił w ostatniej sekundzie Blassingame, który trafił za trzy punkty równo z syreną końcową. Komentator ligi NBA z NC+ krzyknąłby: Buuuuzzzeeeer beater! Game-winner! Blassingame to nowy zawodnik i ledwo co zdążył dołączyć do drużyny! To się nazywa wejście! Panie Blassingame, błogosławię twoją grę, gdy stawiam na Czarnych!



 
Mladenović dziękuje fanom za doping.

Nie obstawię już żadnego meczu z udziałem Jeziora w tym sezonie. Goście są nieobliczalni. To jak bomba domowej roboty. Może działać z opóźnionym zapłonem, a może to być niewypał. Strach się bać. Ich kibice będą jeszcze mieli z nich pociechę. Siary w lidze nie robią. Za to rywale wielokrotnie poczują strach, bo sptokanie z Jeziorem to skok na głęboką wodę...

Tomasz Armuła
 

Trzej przyjaciele z boiska

Tydzień temu zakończyły się Wrocławskie Targi Dobrych Książek. Oferta wydawców była spora, ale moją uwagę przyciągnęła przede wszystkim promocja książki Jacka Antczaka Adam Wójcik – rzut bardzo osobisty. Autor zaprosił na spotkanie oczywiście Wójcika, a także Macieja Zielińskiego i Dominika Tomczyka, którzy podobno przewijają się regularnie przez strony tej książki. 


Wszyscy w komplecie... (fot. Mariusz Sieradz)
Trzej przyjaciele z boiska. Fajnie było znowu zobaczyć ich razem. Frekwencja na spotkaniu na piętrze wyremontowanego Dworca Głównego nie powaliła. Na Fejsiku zdeklarowało się przyjść ponad sto osób. W sumie zdecydowała się przyjść  niespełna połowa. 

Powody są chyba trzy:

Impreza nie była specjalnie reklamowana w mieście. Gdyby autor nie wysłał mi zaproszenia na Facebook’u, to o imprezie w ogóle bym się nie dowiedział. 

Boom na koszykówkę we Wrocławiu minął. Młodzi ludzie mają innych idoli, albo robią karierę wirtualną rzucając punkty Gortatem w NBA 2K15.

Sobota, 10.00 rano to dość niefortunny termin. Ciężko o motywację do ruszenia się z łóżka w weekend, gdy pogoda za oknem pod psem. 

Maciej Zieliński. (fot. Mariusz Sieradz)
Ale kto miał być ten dotarł. Była krótka prezentacja ze zdjęciami Wójcika z dzieciństwa. I o jego dzieciakach też była mowa. Synowie pana Adama grają w koszykówkę w Kobierzycach oczywiście pod okiem swojego taty prezesa, który jest mocno w kobierzycki projekt zaangażowany.

Żaden z bohaterów nigdy nie był wielkim mówcą. Lepiej czują się z piłką na parkiecie niż z mikrofonem za stolikiem. Chciałbym powiedzieć, że czas był dla wszystkich łaskawy, ale tylko po Wójciku widać, że jeszcze dwa lata temu zdobywał punkty na parkietach ekstraklasy, choć nie jest w tym towarzystwie najmłodszy. Ale to drobne szczegóły.


Była mowa o ogólnym stanie polskiej koszykówki. Byli koszykarze dziwią się, że w Polsce nikt nie chce korzystać z ich wiedzy, doświadczenia. Nikt nie bije się o starą gwardię, aby trenowała następców i była zatrudniona w klubach ekstraklasy. Zupełnie inaczej jest za granicą, gdzie byli gracze są rozchwytywani i mimo wieku są twarzą/mózgiem zespołu czy całej ligi.

Adam Wójcik i Dominik Tomczyk (fot. Mariusz Sieradz)

Jednak głównym tematem była książka i zawarte w niej historie. Jacek Antczak zaznaczał, że nie wszystkie kręcą się wokół Wójcika i jego gry w koszykówkę. Nie brakuje w niej „historii po obwodzie”, czyli nieco dalej od "trumny" i z dystansem do kosza. Ot, tak bardziej o życiu gwiazd polskiej koszykówki bez piłki. 



Podobno pękła niejedna setka na Zielińskiego. Szczegółów nie znam, więc siadam i czytam. Wrażeniami się podzielę. Na pewno warto, bo wciąż szukam odpowiedzi na pytanie kim jest Adam Wójcik. Napisać, że ośmiokrotnym mistrzem Polski, mistrzem Belgii, zdobywcą 10.110 punktów w Polskiej Lidze Koszykówki, to nie napisać o nim nic. To tylko sucha statystyka. W tej książce musi być coś więcej.

Kim więc jest? Jak jest postrzegany przez innych? Dla mnie przed przeczytaniem lektury jest idolem z dzieciństwa,  człowiekiem, który zmienił moje spojrzenie na sport. To człowiek, który był przykładem i wzorem dla innych. Tytan pracy i w końcu pierwszy polski koszykarz, który doczekał się książki o sobie. 

Już jesteś legendą, człowieku...


Tomasz Armuła

Z archiwum kibica, czyli prasowe ścinki sprzed dwóch dekad...
Zmietli wielu rywali. Nawet Mazowszankę Pruszków...
Tym żył cały Wrocław...
Dominik Tomczyk. Dobry snajper nie tylko na parkiecie...
Kolejny tytuł jest nasz.
Super drużyna z Superpucharem Polski

Dominik Tomczyk. 24 lata. I niech tak zostanie... :)
Wójcik lata w pełnej Hali Ludowej

Zgasili niejednego rywala...

 

Koszykarski poker

Chciałbym napisać, że wybrałem się we wtorek z kolegami na mecz Śląska do Orbity, ale to by było za dużo powiedziane. Co prawda wynik został zapisany, punkty w tabeli też rozdane, lecz to nie był mecz. To był co najwyżej sparing punktowany między Śląskiem i chłopakami z podwórka, co grają raczej w streetball'a przy trzepaku, a za kosz służy im opona zawieszona na drzewie na wysokości metra osiemdziesiąt, żeby każdą akcję można było kończyć potężnym wsadem bez latania w powietrzu.


91:48.  Mogło być wyżej, ale trener na szczęście dał zagrać wszystkim zawodnikom. Każdy zrobił swoje. Fajna ta wroclawska ekipa, lecz nieco smutne jest, że młodych zawodników i wychowanków brak. Z całym szacunkiem dla Kulona, ale do ekstraklasy się nie nadaje. O ile Skibniewskiego i Hyżego można liczyć jako swoich ludzi z Wrocławia, tak reszta jest z łapanki. To była udana łapanka, ale nikt mi nie wmówi, że to ekipa młodzieżowa i budowa składu z perspektywami na wiele lat...

 
Kulon i Burnatowski. Jestem na nie...
Nie narzekam, bo przywiązania do barw klubowych w sporcie nie ma, ale miejsce na ławce dla polskich, wrocławskich młodych wilków jest. Bo po co nam Kulon i Burnatowski...? Airball’e i 0/3 z gry to ja też mogę zrobić.

Mladenović. Znowu zawodnik meczu.
Słów kilka o poziomie ligi. Nie napisałem wstępu, żeby pastwić się nad gośćmi ze Starogardu Gdańskiego. Wpadki zdarzają się każdemu. Są takie dni kiedy zupełnie nie idzie. Śląsk w Radomiu też zagrał fatalnie. Spadł na nich deszcz trójek, na które nie potrafili znaleźć odpowiedzi. To był deszcz Rosy i łzy Śląska. Ale to już historia. Nie każdy mecz może stać na wysokim poziomie i trzymać w napięciu do samego końca. Niech nikomu nie przychodzi do głowy pomniejszać za chwilę ligę. Argumenty niby są. Bo poziom nie jest równy, bo mecze do jednego kosza. Ale ogólnie jest OK. Niespodzianki w lidze już były i jeszcze niejedna przed nami. Zawsze będą mocni i słabi. I zawsze w wyścigu po tytuł mistrzowski z maszyny startowej wyskoczy czarny koń rozgrywek, który przeskoczy niejedną przeszkodę w postaci silniejszych zespołów mimo, że nie ma w swoim klubie za dużo... siana. 


 PS:
Kolega Nadach znowu utopił na zakładach. Taka już chyba tradycja, że za bilety o wartości 10 złotych płaci  15, bo wtapia piątaka na zakładach. Stawia na złego konia. Dużo mi opowiadał o systemach obstawiania.  Od meczu z Lublinem wchodzę w to. Tylko w odróżnieniu od niego ja zamierzam wygrywać.  Taki koszykarski poker albo ruletka co się kręci po koszykarskiej obręczy trzy metry i pięć centymetrów na ziemią. Może zagram za trzysta. Grunt to nie umoczyć bańki dwieście. Wszystko albo nic...

Tomasz Armuła
 

Mamy swoje Cardiff!

Żużel w stolicy! To nie żart. Niszowy sport popularny w mniejszych miastach wchodzi na salony. I to bez kompleksów rozpycha się łokciami na największy salon sportowy Polski, czyli Stadion Narodowy. 

 
Mamy swoje Cardiff!

 Kiedy ogłoszono decyzję, że Grand Prix odbędzie się w stolicy, to chyba mało kto się spodziewał, że zainteresowanie kibiców będzie duże. Szczerze? Czułem, że bilety sprzedadzą się wszystkie, bo ceny były mega promocyjne- od 50 do 100 złotych. Ale nie przypuszczałem, że sprzedadzą się w dwa dni! Sprzedaż ruszyła w poniedziałek rano. Około 14.00 zniknęło blisko 30.000 sztuk! I to w pierwszej kolejności wyszły te najdroższe. I nie ma co się dziwić. Te najdroższe były po prostu tanie. Bilet na GP w Bydgoszczy kosztował mnie 95 złotych. Siedziałem na brudnej ławce bez dachu nad głową, a widoczność i nagłośnienie pozostawiały wiele do życzenia. Teraz ta widoczność też będzie średnia, bo nie zdążyłem z zakupem biletów za stówkę. Ale to jedyny minus. Trudno. Jak się nie ma co się lubi, to się bierze co jest i do tego lornetkę w garść.

 
Metallica zrobiła show...
Czemu to się sprzedało? Tylko ze względu na stadion i  nowe miejsce na żużlowej mapie Polski. Nie widzę innej możliwości. W Lesznie, Gorzowie, Bydgoszczy, Toruniu z frekwencją na imprezach tej rangi bywało ostatnio już bardzo różnie. Droższe bilety, gorsze stadiony, przesyt? Moim zdaniem Tak. A może osoba Golloba przyciągnęła tłumy na Narodowy skoro Polak ma się pożegnać z GP? Trochę w to akurat nie wierzę, bo ja wolałem przychodzić na GP kiedy Gollob był w formie i walczył o medale. Jego start w Warszawie będzie dla mnie ważny, ale to ściganie symboliczne z dziką kartą. Pomachanie ręką na pożegnanie.

Myślę, że wygrała ciekawość i magia miejsca. Klient wszędzie staje się wymagający. Nie tylko ten w krawacie, ale też w szaliku. Atmosfera była nieziemska jak grała Metallica na Narodowym i nie mam wątpliwości, że będzie taka sama na żużlu. Bo takie obiekty robią wrażenie. Inaczej się ogląda zawody, gdy się widzi kibiców siedzących na wale ziemnym zamiast trybun przy grillu w duńskiej wsi Vojens, a inaczej jak się podziwia żużlowców na pięknym stadionie w Cardiff. Aż się Anglikom zazdrościło. A teraz my też mamy swoje Cardiff. 
 
Bilety na Metallikę można było kupować kilka tygodni. Na GP sprzedały się w dwa dni.
Biletów nie ma. Kupiłem rzutem na taśmę, choć wyszedłem ze startu spóźniony z manetką gazu odkręconą na pół gwizdka i nie wygrałem walki o miejsce w pierwszym rzędzie. I co z tego. Najważniejsze to tam być...


Tomasz Armuła