Słów kilka od kelnera Richardsona

Długo zbierałem się do napisania tekstu o tym co zobaczyłem na własne oczy trzynastego maja na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, a później w telewizji w bezpośredniej relacji z derbów w Gorzowie.
Nie widziałem powodów, żeby się z tym spieszyć. Pomyślałem sobie, że czasami lepiej pewne rzeczy przemilczeć, przemyśleć, aby nie walnąć pod wpływem emocji głupoty, z której musiałbym się tłumaczyć. Jednak minęły prawie dwa tygodnie od tragicznej śmierci Lee Richardsona, a ja myślę to samo co w pechowy wieczór. Zdania na temat osób i wydarzeń nie zmieniłem, więc to co napisałem dzisiaj poniżej, napisałbym dokładnie tak samo 13. maja.





Mecz z Marmą Rzeszów miał być ciekawym i wyrównanym widowiskiem, jak rok temu. Wtedy we Wrocławiu padł remis i można było się spodziewać w niedzielę walki do końca. I faktycznie ta walka była, bo nikt nie odpuszczał. Na wyjściu z pierwszego łuku żużlowcy walczyli nie tylko między sobą, ale też z torem. Nosiło ich w tym miejscu, jak chciało. Mało kto kontrolował motocykl. Pecha miał tam Anglik w barwach Marmy, który załapał się do składu na ten mecz w ostatniej chwili. Zahaczył maszyną o koło rywala, nie opanował motocykla i uderzył z ogromnym impetem w dechy. Pech chciał, że było to już wyjście na prostą, więc banda była drewniana bez poduch powietrznych. Nie wyglądało to dobrze, ale nie robiło znowu jakiegoś wielkiego, tragicznego wrażenia. Nie takie rzeczy człowiek przez dwadzieścia lat na tym stadionie widział i chłopaki zawsze z tego wychodzili. Z większymi czy mniejszymi kontuzjami, ale zawsze. Bo ten tor śmiertelnego żniwa nigdy nie zebrał i nikomu do głowy nie przychodziły myśli, iż mogłoby tym razem być inaczej. Mecz rozgrywano dalej, a Richardson pojechał do szpitala. Normalna sprawa. Osłabiona Marma przegrywa, ale kibice coraz głośniej zaczynają mówić o stanie toru i dziwnych zawodach, jakich dawno we Wrocławiu nie było.

Wielu zawodników 13. maja pechowo kończyło
swoje biegi we Wrocławiu. (Fot. T.Armuła)
Dramat zaczął się po powrocie do domu. Media podają informację, że Lee Richardson nie żyje. Zmarł w szpitalu podczas operacji. Szok. Niedowierzanie. Przecież na torze był przytomny. Włączam TVP Sport. W Gorzowie jadą derby. Cegielski i Darżynkiewicz potwierdzają doniesienia z wrocławskiego szpitala. Obaj komentatorzy właściwie czekają na zakończenie transmisji, bo są pewni, że za chwilę sędzia Marek Wojaczek podejmie jedyną rozsądną decyzję i zakończy mecz. Nic z tych rzeczy. Żużlowcy jadą dalej. Później na tor wyjeżdżają tylko gospodarze, bo przecież wynik jest najważniejszy. To są derby. Święta wojna i dla wielu najważniejszy dzień w roku. Dziennikarze są w szoku. Dziękują za uwagę i milkną. W ten sposób okazują swój sprzeciw i niezadowolenie z tego, co się dzieje na torze. I słusznie. Tylko oni zareagowali po ludzku. Fonii brak, ale taśma się kręci. Jest wizja. Żenujące widowisko z udziałem obu lubuskich ekip dopiero się zaczyna.
Działacze drużyn przepychają się w budce telefonicznej i dyskutują z sędzią. Lecą przekleństwa i wyzwiska. Jedni wypominają drugim, że wiedzieli od pierwszego biegu o śmierci Richardsona, a i tak chcieli objechać zawody.
Kibice skandują: „Jedziemy!” Jedni opuszczają stadion, drudzy rzucają obelgi na rywali. Wszystko słychać, wszystko widać na żywo w telewizji. Patrzę na to i nie wierzę. Wstyd, żenada. Dobrze, że to sport niszowy. Niewiele osób to widzi. Może tak bardzo po świecie się nie rozniesie…
Wstyd mi za zachowanie sędziego, któremu zabrakło jaj i nie potrafił w tak tragicznej sytuacji podjąć konkretnej decyzji. Zostawił ją zawodnikom. A oni podobno powiedzieli, iż chcą jechać dalej. Pytam się po co? Co nimi kierowało? Adrenalina? Amok? Zwyczajna głupota? Wiele stracił u kibiców tego dnia Tomasz Gollob. Zamiast być wzorem i przykładem dla reszty kolegów i zakończyć ten spór, to stał w parkingu, przekrzykiwał się z innymi i kalkulował co robić dalej: „Kolejny bieg jedziemy na 0:0, później znowu, a później kończymy”. Kogo obchodzi wynik? Kto w tym momencie myślał o ściganiu? Każdy normalny kibic żużla był w tym czasie myślami gdzie indziej.

Prezes Dowhan biegnie do parkingu. przeklina i krzyczy, że mu Polska dzwoni i Falubaz ma już dalej nie jechać. Ohydna scenka, która świadczy tylko o tym, iż taką decyzję wymusiły na Dowhanie telefony a nie własne sumienie. Senator Dowhan ostatnio bardzo dba o swój wizerunek i boi się, że mógłby on ucierpieć. Zaraz po derbach napisał oświadczenie, które zaczął od słów: „W niedzielnym meczu derbowym w Gorzowie Wielkopolskim uczestniczyłem jako kibic, a nie polityk”. A ja się pytam kogo to obchodzi? To nie ma nic wspólnego z szacunkiem dla zmarłego. To zwyczajne i egoistyczne chronienie własnego wizerunku. W tej trudnej sytuacji pogubili się wszyscy. Kibice, sędzia, żużlowcy i działacze. Nie ma w tej tragedii świętych, choć każdy udaje anioła i przerzuca się oświadczeniami, które oskarżają rywali o całe zło tego świata.

Nigdy nie byłem wielkim fanem Lee. Byłem raczej jego kelnerem. Szczerze mówiąc w ogóle mi nie zapadły w pamięci jego starty we wrocławskich barwach. Pierwszy raz miałem okazję z nim porozmawiać w 2006 roku, gdy Włókniarz Częstochowa wygrał na Olimpijskim z Atlasem, ale to wrocławianie fetowali złoty medal DMP. Richardson wtedy nie błyszczał. Zdobył chyba dwa punkty. Nieważne zresztą. Później widywaliśmy się częściej, ponieważ połączyła nas jedna rzecz – lotnisko Stansted w Londynie było naszym drugim domem.
Przez trzy lata pracy na Stansted wpadłem tam na wielu żużlowców. Wiadoma sprawa. Przecież latają non stop między Polską, Anglią, Szwecją… Parzyłem kawę Ząbikowi, Skórnickiemu, Watt’owi, Kennet’owi, Harrisowi i Richardsonowi właśnie. Zawsze odkładałem dla nich świeże jedzenie, choć miałem obowiązek podać im stare, żeby się go pozbyć i zarobić. Niby trochę nie fair w stosunku do innych pasażerów, lecz w podrzędnej knajpie na lotnisku nie można grać fair play. Tu trzeba chronić znajome twarze i idoli przed niestrawnością.
Z każdym mogłem zamienić kilka słów. Ludzie raczej otwarci, sympatyczni. Lee też. Na początku byli nieco zaskoczeni, że ktoś ich rozpoznaje i pyta o ostatni mecz. Przecież na takim lotnisku są anonimowi, a w dodatku speedway na Wyspach to kompletna nisza. Jednak jak mówiłem, że jestem z Polski to przestawali się w ogóle dziwić. Dla mnie nie ma żużlowców anonimowych. Śledzę ten sport dwadzieścia lat i nie jestem w stanie obok zawodników przejść obojętnie. Nawet jak spacerują po terminalu w oczekiwaniu na samolot. To mały światek. Taka prawie rodzina. W moim rozumieniu 13. maja nie zginął jakiś facet w białym kasku. Stracił życie były mistrz świata juniorów, który wpadał na „małą czarną” i przyprowadzał kolegów, bo wiedział, gdzie zagada o żużlu i zje bezpiecznie. Tylko tyle. Ale dla mnie aż tyle.

Pamiętam jak kiedyś na Stansted podszedł do mnie kolega, który też jest fanem żużla, a na lotnisku zajmował się odprawą i ogólnie pojętym bezpieczeństwem. Powiedział mi, że właśnie miał okazję osłabić rywala jego drużyny, lecz nie zrobił tego. Co się okazało? Obsługiwał akurat Richardsona. Anglik leciał na mecz do Polski i musiał przewieźć jedyny dobry silnik na ligę Polską! Regulamin tego zabrania. Żadnych silników spalinowych na pokład Ryanaira wnieść nie można. Ale kumpel się złamał i dał Anglikowi naklejkę „sprzęt sportowy”. Tłumaczył mi: „Trochę nagiąłem przepisy. Przecież facet do pracy leci i ja jego sytuację rozumiem. Co prawda pojedzie przeciwko moim, ale to nie powód, żeby komuś pod górkę robić. Trzeba być człowiekiem. Jakbym miał w lustro spojrzeć, gdybym specjalnie pogrążył faceta, bo jeździ w innych barwach?”
Zwyczajne zrozumienie, szacunek i zachowanie fair play. Czasami zawodnika więcej dobrego może spotkać na lotnisku od obcych niż na stadionie od całej żużlowej braci. Bo w tym sporcie nie ma żadnych świętości. Ludzi nie stać nawet na chwilę zadumy, drobne gesty. Liczą się przecież tylko derby.
I to za wszelką cenę.

PS:

Następnego dnia dostaję SMS od kolegi: Richardson zdobył 6 punktów, ale to moja Polonia wygrała 48:42. Jestem podwójnie zadowolony:)
 

Nie zwijajcie w Gdańsku żagli

Sparta Wrocław pokazała ekipie z Gdańska gdzie jej miejsce (52:38), Polonia Bydgoszcz prawie sprowadziła tarnowskie „Jaskółki” na ziemię (43:46), a w Częstochowie gorzowska Stal niewinnie pograła tamtejszym „Lwom” na wąsach (32:58). Nie było to zadanie trudne, ponieważ to koty spokojne, słabe i coraz bardziej wyliniałe.
Taka była ostatnia żużlowa niedziela. Nie sypnęło niespodziankami, jak żużlem na wirażu, a wynik we Wrocławiu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Wybrzeże Gdańsk będzie pierwszym i najpoważniejszym kandydatem do spadku. Ale na szczęście nie jedynym. Będzie w dole tabeli jeszcze ciekawie. O ile można tak nazwać walkę o być albo nie być na żużlowej mapie Polski.

Nie lubię niezdrowych emocji związanych z walką o utrzymanie, ponieważ wielu polskich kibiców nie rozumie jeszcze czym jest sport i traktuje zawody, jak wojnę i walkę na śmierć i życie. Jedni modlą się o spadek rywala zza miedzy, a jeszcze inni mają tylu wrogów, że chcieliby zwiększyć strefę spadkową do sześciu drużyn. Nienawiść i szowinizm wymieszany z dymem z płonących szalików drużyny przyjezdnej. Do tego dewastowanie stadionu rywali oraz świnie i kociaki. Te żywe w szalikach we Wrocławiu i na transparencie, czyli toruńskie „pussy”. Taki mam obraz polskiego żużla, więc wystarczy mi walka i wojna nerwów na górze - o złoto. Zostawmy dół w spokoju. Mniej stresu, a więcej zabawy ze sportu.


Piotr Świderski nie ma powodów do zadowolenia. Przeszedł ze Sparty do Wybrzeża, ale wciąż leczy kontuzję.Bez niego szanse na utrzymanie ekstraligi dla Wybrzeża bardzo maleją. (Fot. Tomasz Armuła)
Regulamin imprez żużlowych trzeba zmienić. Wprowadzić monitoring i chamstwo tępić w zarodku. Niektórzy pozwalają sobie na coraz więcej, bo czują się bezkarni. Chwila moment i będziemy mieli problem, jak na wielu stadionach piłkarskich. Nie chcę robić z żużla imprezy wielce kulturalnej, a ludziom nakazać oglądanie meczów w garniturach, choć jak czytam durne przepisy o białych koszulach dla fotoreporterów, to stwierdzam z przymrużeniem oka, że może faktycznie kibic w krawacie byłby mniej awanturujący się…?:)

Kibic w krawacie jest mniej awanturujący się.
Mamy spore zmiany, bo wreszcie działacze polskiego żużla zrozumieli, że w tabeli ekstraligowej jest miejsce na minimum dziesięć drużyn. Ja powiem więcej – jest miejsce dla wszystkich chętnych. Popieram angielski regulamin sprzed kilku lat. W Elite League jeździł każdy, kogo było na to stać. Jestem kibicem „Rakiet” i swego czasu często bywałem na stadionie w Rye House. Kiedy ta drużyna sięgała po tytuł mistrzowski drugiej ligi, to nikt nie mówił o awansie szczebel wyżej. Tam nikt nie porywa się z motyką na słońce. Każdy zna swoje miejsce w szeregu i własne możliwości. To by się mogło u nas sprawdzić. Awansować i po roku spaść, to trochę taka sztuka dla sztuki. A i zbankrutować przy tym łatwo i zniknąć zupełnie na wiele lat. Awans może być wybawieniem, ale także karą. Wszystko zależy od ludzi rządzących w klubach, sponsorów i budżetu. Podobnie jest oczywiście ze spadkiem. Na jak długo beniaminek z Gdańska zakotwiczy w ekstralidze? Tego jeszcze nie wie nikt. Sezon dopiero się zaczął i wiele może się zdarzyć. Moim zdaniem to najsłabsza ekipa w najwyższej klasie rozgrywkowej w sezonie 2012. Jedna niespodzianka w pierwszej rundzie z marną Marmą Rzeszów to za mało, żebym zmienił zdanie. Na jednorazowy wyskok stać każdego. Nawet słabą (ale lepszą od Wybrzeża) Spartę Wrocław i Włókniarza z Częstochowy. Aby myśleć o utrzymaniu trzeba mieć drużynę. Wystarczy bardzo przeciętna. Jednak to musi być team, a nie jedna gwiazda robiąca 15 punktów i kilku statystów, którzy w pięciu przywożą dwadzieścia oczek w meczu. Jeden Pedersen to za mało. Brakuje bardzo punktów Piotra Świderskiego, a żużlowcy, którzy jadą w jego miejsce jako ZZ nie wyrabiają normy. Ale ja i tak zawsze trzymam kciuki za najsłabszych, czyli w tym roku za moją Spartę i Wybrzeże właśnie.

Oby nie zwijali w Gdańsku żagli. Życzę im pomyślnych wiatrów i niech w tym sezonie jeszcze wiele razy poczują w morskim powietrzu smak zwycięstwa.
 

Wyjątkowo Toporne Sprzęgło.pl

Czwartego maja o 23:39 dowiedziałem się, że Kenneth Bjerre nie jest już zawodnikiem Sparty Wrocław. Duńczyk przenosi się do Częstochowy i powalczy z lwem na plastronie. Nie rozumiem tej decyzji działaczy z Wrocławia. Bjerre miał być „motywatorem” dla Lindgrena, czyli zastępować go w razie kontuzji czy słabszych występów. „Fredka” nie błyszczy, a mimo to Bjerre dostaje zielone światło i ruszył spod taśmy prosto pod Jasną Górę. W ten sposób tylko wzmacniamy klub, który będzie z nami walczył w dolnej części tabeli. Wiem, że z niewolnika nie ma zawodnika, ale jak przegramy z Włókniarzem ważny mecz o wszystko, to będzie płacz, zgrzytanie zębów i szukanie winnych. Ale nie o tym miała być mowa. Kennetha i tak we Wrocławiu nikt nie lubi i nikt po nim płakać nie zamierza.

Ja mam tylko pytanie do ludzi zajmujących się stroną www.wts.pl: dlaczego dowiaduję się o takich zmianach kadrowych z portalu www.sportowefakty.pl, a nie z oficjalnej strony wrocławskiego klubu? Dlaczego nie uczycie się na błędach? Dlaczego u was nic nie zmienia się na lepsze? Rok temu pisałem na łamach www.speedway.info.pl:

Internet daje wiele możliwości. To między innymi świetne narzędzie informacyjno – promocyjne dla klubów. Niestety pod tym względem WTS przegrywa na całej linii.
Od jakiegoś czasu na stronie www.wts.pl można zakupić kilka gadżetów, ale to na pewno nie zadowala jeszcze wszystkich kibiców. Są pomysły na tańsze bilety, ale to ludzi nie przekonuje. Ogólnie z tą stroną wyraźnie coś nie gra. Oto dowód.
Kilka dni temu postanowiłem wybrać się na Ligę Juniorów w moim mieście. Problem był tylko taki, że nie wiedziałem, kiedy i o której mam się stawić na stadionie! Strona www.wts.pl podała mi te informacje dopiero w dniu zawodów o 10:12 rano, czyli niecałe siedem godzin przed startem do pierwszego biegu. To jakiś absurd. W jaki sposób przygotować z tego newsa z wyprzedzeniem dla czytelników speedway.info.pl? Czy z każdą drobną sprawą trzeba dzwonić bezpośrednio do klubu? Szanujmy się. WTS działa zbyt topornie i ospale.
Kenneth Bjerre. Ze Spartą łączyła go raczej szorstka przyjaźń... (Fot. T.Armuła)

Rozumiem, że ta impreza nie była prestiżowa i priorytetowa, ale jak już promujemy speedway we Wrocławiu, to na całego. Nie bądźmy ograniczonymi minimalistami.
Problem dotyczy także informacji ligowych. O niedzielnym zwycięstwie Betardu nad Tauronem strona poinformowała w poniedziałek o godzinie 15. W czwartek WTS podejmował Włókniarza, ale w środowy wieczór wciąż na stronie nie było składu obu ekip na ten mecz.
Żużel to dynamiczny sport i wymagam energicznej reakcji na zmieniający się wynik na stronie internetowej. Apeluję do redaktorów o szybsze wychodzenie spod dziennikarskiej taśmy, bo póki co jesteście najwolniejszym sprzęgłem w prasowo-informacyjnej ekstralidze.
Speedway na Dolnym Śląsku potrzebuje dużej promocji. I to szybko, bo publiczność się rozpływa. Nikt nie zmieni tej sytuacji w pojedynkę i jedną ideą, ale liczą się pomysły, chęci i inicjatywa. Jeśli każdy będzie sumiennie wykonywał swoje obowiązki, to jest realna szansa, że się z tego wspólnie wygrzebiemy, a nawet będziemy mogli stanąć bez wstydu przed lustrem i spojrzeć sobie w oczy.
W przeciwnym razie proponuję stadion zaorać, żużlowców zwolnić.
Niech ostatni zgasi bursztynowe światło dwóch minut.

Ogarnijcie się wreszcie. Minął rok i nic się nie zmieniło na lepsze. Jest jeszcze gorzej. Przecież już była mowa o wrocławskiej operacji chaos…
 

Wrocławska operacja chaos

Zepsuta tablica świetlna, beznadziejne nagłośnienie, nieaktualne programy zawodów, brudne ławki i chamskie zachowanie sporej części kibiców obu stron. Taki obraz wrocławskiego żużla zapamiętają moi znajomi, których pierwszy raz w życiu wyciągnąłem wczoraj na Stadion Olimpijski. I nie zmieni tego negatywnego wizerunku fakt, że zawodnicy Sparty stanęli na wysokości zadania i od połowy zawodów walczyli z faworyzowaną Stalą Gorzów, jak równy z równym.


Wiele miesięcy czekałem na inaugurację sezonu. Zima się dłużyła, a do tego pierwszy mecz we Wrocławiu przełożono ze względu na złą pogodę. Zmiana w terminarzu sprawiła, że frekwencja była wczoraj niższa, niż przypuszczałem. Kibicowska brać na Dolnym Śląsku po prostu podzieliła się na żółto – czerwoną, która pojechała na Olimpijski dopingować Spartę i zielono – biało – czerwoną, czyli sympatyków piłkarskiego Śląska. Ci drudzy walczą o mistrzostwo Polski i po wczorajszym zwycięstwie są już o krok od zdobycia tytułu. Nic dziwnego, że nowy stadion zbudowany na Euro odwiedziło około 20.000 fanów. Na stadionie Olimpijskim było ich cztery razy mniej. I z meczu na mecz będzie coraz gorzej. Ten stan rzeczy nie ulegnie poprawie dopóki działacze Sparty nie zrozumieją, że coś jest nie tak.

Wrocławianie na prowadzeniu. Oby więcej takich obrazków w niedzielę. (Fot. Mariusz Sieradz)
Znajomi mieli do mnie pretensje, bo nie powiedziałem im, że trzeba wziąć ze sobą koc albo worek foliowy pod tyłek. Warstwa kurzu i brudu na ławkach na pewno pamięta ostatnie drużynowe mistrzostwo Polski Sparty, czyli ma minimum sześć lat. Mnie to już nie rusza. Niestety zaczynam to traktować, jak coś normalnego, bo jestem przyzwyczajony do prania zaraz po meczu wszystkiego co miałem na sobie na Olimpijskim. Ale nie dziwię się nowym kibicom, że są w szoku. Oni mają świeże spojrzenie na brudne sprawy.
Duża tablica świetlna i mały telebim. Różnicę widać gołym okiem... (Fot. Mariusz Sieradz)
Jak zwykle kupiłem program zawodów, czyli wyrzuciłem w błoto 5 złotych. W środku nic ciekawego. Same reklamy i beznadziejne zdjęcia naszych żużlowców, jak kupują bilet MPK w automacie albo siedzą na pomniku kozy na Jatkach. Czemu to ma służyć? Organizatorzy mieli pół roku, żeby przygotować coś ekstra na inaugurację sezonu. A tu żadnej pamiątki. Ten szmatławy program nadaje się najlepiej na podkładkę pod dupę. Mniej się wtedy człowiek od brudnej ławki pobrudzi. Żeby było śmieszniej, to program był nieaktualny. Składy kompletnie nie takie jak w rzeczywistości. Wczorajszy dzień to była wrocławska operacja chaos.
Ja to częściowo rozumiem. Zdaję sobie sprawę, że programy były wydrukowane dużo wcześniej, ponieważ mecz miał się odbyć piętnastego kwietnia. Wystarczyło jednak przygotować aktualne składy i tabelę biegową i włożyć ksero do każdego programu. Można? Da się? Wyszłoby taniej niż drukowanie całości od nowa, a kibic byłby zadowolony. Myśleć trzeba. I wreszcie zacząć szanować klienta.

To był kolejny słaby mecz Lindgrena.Czas zadzwonić po zmiennika Bjerre? Nic z tego. Bjerre podpisał już kontrakt w Częstochowie. (Fot. Mariusz Sieradz)
Do tego zepsuta tablica świetlna i słabe nagłośnienie wprowadziły takie zamieszanie, że kibice nie wiedzieli kto wyjeżdża do kolejnego biegu. Co innego w programie i co innego na małym badziewnym telebimie pokazującym często błędne informacje i jeszcze z opóźnieniem. A mikrofony spikerów milczą…
Dwadzieścia lat chodzę na żużel, a ta sytuacja mnie prawie przerosła, ponieważ nie nadążałem za zmianami i nie mogłem nigdzie znaleźć/zobaczyć/usłyszeć potwierdzenia składów od organizatora zawodów. To co muszą czuć ci, którzy byli pierwszy raz?
Wykopmy chuliganów
ze stadionów.
(Fot. M. Sieradz)

A ja chciałbym, aby zamiast spikerów zamilkli pseudokibice. To był mój ostatni raz na sektorze osiemnastym. Mam dość wysłuchiwania wyzwisk przyjezdnych lewym uchem, a prawym słuchania odpowiedzi w tym samym tonie pijanych kibiców Sparty. Siedzę między młotem a kowadłem, czyli podwójną dawką chamstwa. Widok zażenowanych taką sytuacją rodziców z dziećmi mówi jedno – oni więcej na stadion nie wrócą. I mają rację. Ja też bym dziecka nie przyprowadził.Kiedyś było zupełnie inaczej.

Jedyny pozytyw wczorajszego dnia, to postawa samych żużlowców. Początek zawodów wskazywał na łatwe zwycięstwo Golloba i spółki, ale na szczęście wrocławianie wzięli się w garść i przycisnęli nieco Stal. Do ostatniego wyścigu była szansa na remis. Spartanie świetnie wyszli w 15. biegu na 5:1, ale niestety Tomasz Gollob stanął na wysokości zadania. Były mistrz świata w ostatnim meczu zdobył zaledwie trzy punkty. Było oczywiste, że we Wrocławiu będzie zmotywowany i perfekcyjnie przygotowany, aby zamazać wpadkę ze spotkania z Rzeszowem. Ten typ tak ma i znowu dopiął swego.

Cieszy rewelacyjna postawa Tomasza Jędrzejaka i przebudzenie Sebastiana Ułamka. Wrocławianie napędzili stracha Stali, a to dobry prognostyk przed niedzielnym spotkaniem z Wybrzeżem Gdańsk. Ten mecz trzeba wygrać. Słabszej drużyny na Olimpijskim w tym sezonie nie zobaczymy. Trzeba walczyć o zwycięstwo, pierwsze punkty i utrzymanie w ekstralidze. Żeby tylko Woffinden i Lindgren udowodnili, że potrafią odkręcić manetkę na maksa.
Tomasz Gollob 14 (3,3,3,3,2) (Fot. Mariusz Sieradz)
W niedzielę emocje gwarantowane. Szkoda tylko, że organizacyjnie we Wrocławiu bez zmian. To znaczy zmiany są, ale na gorsze. Ale organizatorzy tym się nie przejmują. Mam wrażenie, że ich motto to: Nieważne co o nas piszą. Grunt, żeby pisali…

Ale ja niepotrzebnie narzekam. Byłoby gorzej, gdyby to Sparta wymyśliła przebój typu:

Koko, koko speedway spoko
Taśma idzie znów wysoko
Wszyscy razem zaśpiewajmy
Sparta się utrzyma!

A tak to inni muszą wstydzić się bardziej od nas.

Znajdziesz mnie też na portalu Tomasza Lisa:
http://tomaszarmula.natemat.pl/








-------------------
Sparta - Stal 43:47

Stal Gorzów - 47:
1. Krzyszof Kasprzak - 4+1 (2*,0,0,2)
2. Michael Jepsen Jensen - 7 (3,1,1,d,2)
3. Matej Zagar - 7+2 (2,2*,0,2,1*)
4. Niels Kristian Iversen - 8+2 (1,3,1,2*,1*)
5. Tomasz Gollob - 14 (3,3,3,3,2)
6. Adrian Cyfer - 2+1 (1,0,1*)
7. Bartosz Zmarzlik - 5+1 (3,2*,0)

Betard Sparta Wrocław - 43:
9. Tai Woffinden - 5+1 (1,2,2*,t,0)
10. Sebastian Ułamek - 10+1 (0,1*,3,3,3)
11. Tomasz Jędrzejak - 13+1 (3,3,2*,2,3,0)
12. Fredrik Lindgren - 7+2 (d,2*,1*,1,3)
13. Dennis Andersson - 1 (0,1,-,-)
14. Patryk Dolny - 0 (0,0,0)
15. Patryk Malitowski - 7 (2,1,3,1,0)
 

W polu trzech sekund, czyli...

KRÓTKO:
Przeczytałem na stronie plk.pl:

"Wraz z początkiem maja ruszyła kampania billboardowa Tauron Basket Ligi zachęcająca do oglądania spotkań fazy play-off, także w TVP Sport. Głównymi bohaterami plakatów są gwiazdy zespołów grających w tym etapie rozgrywek.
Plakaty można już zobaczyć we wszystkich miastach, w których są kluby grające w play-off oraz w innych dużych ośrodkach miejskich. Cała kampania składa się łącznie ze 120 billboardów. Za koordynację i zakup mediów odpowiedzialny jest Dział Marketingu PLK SA.
Autorem projektu jest Kuba Bereźnicki, a zdjęcia udostępniły kluby Tauron Basket Ligi. Na plakatach można zobaczyć Donatasa Motiejunasa z Asseco Prokomu Gdynia, Filipa Dylewicza z Trefla Sopot, Dardana Berishę z Anwilu Włocławek, Waltera Hodge’a z Zastalu Zielona Góra, Mantasa Cesnauskisa z Energi Czarnych Słupsk, Michała Gabińskiego z PGE Turowa Zgorzelec, Adama Wójcika ze Śląska Wrocław oraz Igora Milicicia z AZS Koszalin".
Spóźniona rozgrywka PLK. (Fot.plk.pl)
Ktoś tu nie ma wyobraźni i ma mniej więcej miesiąc opóźnienia, a mimo to robi reklamę swoim ludziom od marketingu nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę ich ośmiesza. Przecież jesteśmy już prawie w połowie play off! Kluby: Anwil Włocławek, Czarni Słupsk i AZS Koszalin zakończyły sezon przed powieszeniem plakatów w tych miastach. Już dziś wieczorem odpadnie Śląsk Wrocław albo Trefl Sopot. Ta akcja reklamowa, to pieniądze wyrzucone w błoto. Inwestowanie w 120 billboardów i żadnego pomysłu na wykorzystanie internetu…? Ludzie, żyjemy w XXI wieku.


Wielu kibiców też śmieje się z tego i nie podziela zdania, że pomysły Działu Marketingu PLK S.A. mogą być dla polskiej koszykówki tym, czym był spacer Neila Armstronga po Księżycu dla ludzkości. Kto w takim razie zgłasza się na ochotnika i za pośrednictwem poważnych mediów sprowadzi PLK na Ziemię?
Houston, my tu mamy z nimi niezły problem…
 

Bursztynowe światło miga

Taśma poszła w górę! Ale nie zawsze równo i jeszcze nie wszędzie. Cuda się działy z maszyną startową w Gorzowie w meczu Polska Vs Reszta Świata. Na szczęście wyciągnięto wnioski i już od pierwszego meczu ligowego kierownik startu ma tam w kieszeni niezawodny WD-40. Posmarować trzeba też w Rzeszowie. Tamtejsza Marma wyszarpała ostatnio punkt w meczu z Unią Leszno, ale niesmak pozostał, bo taśma co chwilę unosiła się z jednej strony z opóźnieniem i spowalniała start dwóch zawodników. Na szczęście losowo i na zmianę, więc wyszło w miarę sprawiedliwie. Ale niewiele brakowało do puszczania żużlowców na chorągiewkę albo zielone światło. Takie rzeczy tylko w najlepszej lidze świata. Albo na zawodach w Australii. Jednak tam ligi nie ma i nikogo to nie obchodzi…


Żużlowa ekstraliga kręci się w kółko od miesiąca, a ja jeszcze nie miałem okazji zobaczyć na żywo swojej drużyny. Zła pogoda, zmiany w kalendarzu i czekanie. Ot, takie uroki czarnego sportu. Kolejna szansa jutro. Na Dolnym Śląsku świeci słońce, więc Wrocław czeka na gorzowską Stal z Tomaszem Gollobem na czele.
A w obozie Sparty Wrocław huśtawka nastrojów. Kilka dni temu Nicolai Klindt połamał łopatkę w trzech miejscach. W jego miejsce Piotr Baron wstawi Denisa Anderssona, bo nie ma innego wyjścia.
Patryk Malitowski (z prawej)
wraca na tor. (Fot. T. Armuła)

Na szczęście po kontuzji na tor wraca Patryk Malitowski. Junior „zespawał” złamany obojczyk na Wyspach u doktora Simpsona, który postawił na nogi niejednego sportowca.
Popularne „spawanie” pozwala na przyspieszenie zrostu kości za pomocą odpowiednio dobranej energii laserowej. Ta metoda ma wielu zwolenników, ale sceptyków w tej kwestii też nie brakuje. Przeciwnicy lasera twierdzą, że powoduje on słabe ukrwienie kości i jej osłabienie w miejscu złamania. Musimy jednak pamiętać, że żużlowcy nie mogą sobie pozwolić na zbyt długą przerwę w startach. Sezon jest zbyt krótki i każdy z nich chce jak najszybciej wrócić na tor i dalej wykonywać swoją pracę. Za bezczynne leżenie nikt nikomu nie płaci. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy ten sposób leczenia jest szkodliwy, ponieważ stosuje się go za krótko. Pewne jest, że pozwala wrócić do pełnej sprawności w krótkim czasie.
Kolejna pozytywna informacja. Wrocławianie wkrótce pozyskają nowego żużlowca. We wtorek na Stadionie Olimpijskim odbył się egzamin na licencję żużlową. Wystartował w nim w barwach Sparty wychowanek Rybek Rybnik Mike Trzensiok. Piętnastolatek pokazał bardzo płynny ślizg kontrolowany i bez problemu zaliczył egzamin praktyczny. Czekamy na wyniki teorii.
Kolejna zła informacja. Frekwencja na meczach żużlowych we Wrocławiu od lat utrzymuje się na żenująco niskim poziomie. Zastanawiam się co będzie jutro. Niby pierwszy mecz w sezonie, więc kibice spragnieni żużla powinni walić na stadion drzwiami i oknami. Z drugiej strony pogoda w sam raz na grillowanie albo wyjazd nad jezioro. Ceny biletów spadły i to wielki plus, ale promocyjnie nic więcej we Wrocławiu się nie dzieje.

A skoro reklama i PR tego klubu nie działa na kibica, to proponuję działaczom przed kolejnym meczem zamieścić ogłoszenie drobne we wrocławskiej prasie:

AAA. Rozhartowanie gorzowskiej stali, oskubywanie i wypychanie tarnowskich jaskółek, tipsy i piłowanie pazurów częstochowskim lwom, chwytanie leszczyńskich byków za rogi. Profesjonalnie i szybko w około dwie godziny. Cena promocyjna już od 20 złotych.
Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych.
Czynne w co drugą niedzielę od 17. Ul. Paderewskiego 35, Wrocław.
www.wts.pl

Może ktoś się nabierze i przypadkowo z ciekawości przyjdzie? W końcu promocja…

Bursztynowe światło we Wrocławiu jeszcze miga, ale ten sport dogorywa. Zamiast grillować na balkonie przyjdźcie jutro na Olimpijski rozpalić na nowo wrocławski ogień.

Znajdziesz mnie też na portalu Tomasza Lisa:
http://tomaszarmula.natemat.pl/

 

W polu trzech sekund, czyli...

KRÓTKO:
Przygoda Śląska z rundą play off miała skończyć się po trzech meczach. Jakiś czas temu pisałem: Ten sezon jest dla mnie skreślony. I dla WKSu też. Gramy, aby zagrać, wejść do play off i odpaść.

Byłem pewny, że ekipa z Wrocławia pojedzie do Sopotu na krótkie wakacje powdychać jodu, rozegrać dwa mecze dla formalności, a później wróci do siebie na trzecie i ostatnie spotkanie w tym sezonie. A tu niespodzianka. I to naprawdę wielkiego kalibru. Pokonać na wyjeździe Trefl to duży wyczyn dla drużyny, która przystępowała do fazy PO z siódmego miejsca. Śląsk pokazał charakter i udowodnił, że liczby i statystyki to za mało. Liczy się team, a nie kalkulacje na papierze. 

Trójkolorowi napsuli Treflowi krwi w tej rundzie. Doprowadzili do sytuacji, gdzie o wszystkim zadecyduje piąty mecz. I to Sopot wciąż MUSI. My MOŻEMY. Bo na nas nikt nie stawiał. Ale wiadomo - apetyt rośnie w miarę jedzenia i wielka szkoda tego wczorajszego meczu we Wrocławiu. Przy stanie 2:1 można było to skończyć i nie jechać ponownie taki kawał drogi nad morze. Przecież dużo bliżej jest do Zgorzelca, który już czeka w półfinale na rywala z pary Wrocław-Sopot…

Śląsk Wrocław wciąż jest w grze... (Fot. Jan Mirek)
Jednak Śląsk w poniedziałek niczym nie przypominał drużyny, która dwa dni wcześniej pokonała u siebie Trefl. Zabrakło punktów naszych centrów. Mladenović nie był sobą, spał na parkiecie i zdobył tylko siedem oczek, trafiając 2/6 spod kosza. Dla gospodarzy nie było piłek straconych, grali z poświęceniem, ale zabrakło skuteczności i szczęścia. Nie wpadało z dystansu i w pomalowanym. Wszystko odbijało się od obręczy i chyba nasi z niej farbę zdarli. Nie wchodziły też dobitki po zbiórkach. Skuteczność drużyny 39% z gry mówi sama za siebie. Mecz numer 4 był słabym i jednostronnym widowiskiem. Dzięki wygranej Trefl wraca z dalekiej podróży i znowu jest bliżej awansu do półfinału. Ale Śląsk już pokazał, że klimat nad morzem mu odpowiada. Skoro wygrał tam już raz, to czemu miałby tego nie powtórzyć?
W końcu wrocławianie udowodnili już w play off, że różnica między niemożliwym a możliwym polega jedynie na stopniu determinacji.

No to w autobus, panowie i jazda w Polskę. A dokładniej na plażę brudno-piaskową, tam gdzie Bałtyk śmierdzi ropą naftową.
I przede wszystkim z wiarą w zwycięstwo i z podniesioną głową.

Trefl – Śląsk              78:86
Trefl – Śląsk                86:77
Śląsk – Trefl              76:71
Śląsk – Trefl                62:77
Trefl – Śląsk              ??? (3.05)      

Nie mam nic przeciwko, żeby wciąż wygrywali na zmianę…