W łupinie na ocean


(Komentarz między akcjami, czyli do poczytania w 24 sekundy)

Śląsk w tym roku był już na dnie. A szczerze mówiąc, to pukał w to dno od spodu. Chyba tylko nieliczni wierzyli, że trener Rajkovic wytrzepie piach z trybów dolnośląskiej maszyny, a ona wreszcie ruszy. Ale stało się. Po pierwszym zwycięstwie z Politechniką Warszawską, wrocławianie poszli za ciosem i pokonali na wyjeździe ŁKS Łódź 85:69.
To było ważne spotkanie dla obu stron, ponieważ te waśnie kluby zamykały ligową tabelę i za wszelką cenę chciały udowodnić sobie i kibicom, że stać je na coś więcej. A było dla kogo gryźć parkiet, bo Atlas Arenę odwiedziło ponad dziewięć tysięcy kibiców! Rekordu frekwencji nie udało się pobić, ale było blisko. Grunt, że ludzie nie zawiedli, działa marketing, reklama i nie samą piłką nożną w Łodzi żyją.

Początek meczu nie zapowiadał wysokiego zwycięstwa Śląska, ale goście nie ulegli presji, nie przestraszyli się rywala i jego szóstego zawodnika na trybunach. Efekt był imponujący. 17-krotni mistrzowie Polski szybko odrobili straty i zaczęli pogrążać rywala na jego własnym parkiecie. Szkoda, że emocje skończyły się po drugiej kwarcie i zwycięzcę poznaliśmy tak szybko. Obie drużyny reprezentują zbliżony poziom i raczej można było się spodziewać walki do samego końca. Przez niemoc i bezradność gospodarzy ucierpiało widowisko, ale zyskali rezerwowi Śląska, którzy ponownie ukradli bardziej doświadczonym kolegom kilka dodatkowych minut na parkiecie w końcówce meczu.

Łódź kapitana Piotra Zycha nie okazała się skutecznym niszczycielem wrocławian. Nie był to też U-Boat, który byłby w stanie storpedować celnymi rzutami dobrze grający w defensywie Śląsk. ŁKS wypłynął raczej w łupinie na ocean i spotkał go groźny wrocławski sztorm. A przez jego konsekwencje łodzianie nie mogą chyba spać spokojnie i być pewni lepszego jutra.
 

Piąta kwarta. Surowa lekcja od Śląska Wrocław

Wreszcie jest! Upragnione i długo wyczekiwane pierwsze zwycięstwo Śląska w ekstraklasie! Beniaminek ligi po serii czterech porażek z rzędu wreszcie się przełamał i dał niezłą lekcję "studentom" z Politechniki Warszawskiej, pokonując ich u siebie  78:63.



Paul Graham. Forma zwyżkowa? (Fot.T.Armuła)
Wrocławianie wyszli na parkiet zmotywowani i od pierwszych sekund przejęli inicjatywę na boisku (7:0). I nie ma co się dziwić. Chyba każdy zawodnik Śląska miał świadomość, że jeśli zespół ma przełamać złą passę, to właśnie teraz. Szkoda, że odniósł sukces w hali, która nie była wypełniona po brzegi, ale frekwencja i tak okazała się niezła biorąc pod uwagę to, że Śląsk wciąż przegrywa, mecz rozegrany był o 19. w środku tygodnia, a rywalem była "tylko" Politechnika w polskim składzie.

Połowa wyszła do toalety i już nie wróciła? (Fot. T.Armuła)
Koszykarze ze stolicy o medale w tym roku nie powalczą, ale absolutnie nie są w lidze chłopcami do bicia, więc przed wczorajszym meczem mogło się wydawać, że wynik końcowy może być do ostatnich minut sprawą otwartą. Nic bardziej mylnego. Profesor Calhoun i spółka, dali koszykarzom Politechniki prawie dwugodzinny efektowny wykład połączony z ćwiczeniami praktycznymi z podstaw koszykarskiego rzemiosła, więc przyjezdnym nie pozostało nic innego, jak patrzeć i się uczyć.

Politechnika Warszawska. Młodość i ambicja. (Fot. T.Armuła)
Śląsk zagrał dobrze w obronie i zmuszał rywala do wielu błędów. Dobre krycie i presing sprawiły, że najlepszy podający ligi Łukasz Wilczek nie bardzo miał co zrobić z piłką i zaliczył tylko trzy asysty. Wyręczył go częściowo Michał Michalak, który lepiej spisywał się nie tylko jako podający, ale też rzucający. Zdobył w sumie 14 punktów i głównie dzięki niemu mecz momentami przestawał być nudnym widowiskiem.

Świetnie współpracowała na parkiecie para Skibniewski-Mladenovic. Wrocławski center po podaniach "Skiby" robił pod koszem co chciał, ponieważ nie znalazł godnego rywala, który swoimi warunkami fizycznymi byłby w stanie go zablokować. Śląsk wykorzystał to z premedytacją i Mladenovic zdobył w sumie czternaście łatwych punktów.

Slavisa Bogavac (Fot. T.Armuła)
Świetnie grał Graham I Calhoun, ale na szczęście trener Śląska zdecydował się ich zdjąć w końcówce, żeby dać szansę młodym koszykarzom. Polskie rezerwy rzuciły w sumie 10 oczek, lecz poziom ich gry nie zachwycił. Brak ogrania, słaba skuteczność i pewnie stres zrobiły swoje. Muszą grać więcej. Nawet jeśli konsekwencją będą kolejne porażki. Gra jest warta świeczki, a najlepszym dowodem na to jest przecież skład warszawski i jego wyniki.

Politechnika Warszawska może nie pokazała wczoraj wszystkiego na co ją stać, ale w każdym meczu udowadnia, że młody Polak potrafi i warto dawać szansę utalentowanym juniorom. Pół godziny na parkiecie w każdym spotkaniu bardzo szybko procentuje. Ci zawodnicy robią większe postępy od kolegów, którzy w innych drużynach wychodzą co trzeci mecz na dwie ostatnie minuty, kiedy wynik meczu jest przesądzony. Dlatego stwierdzam, że jeśli chodzi o młodzieżowców, to nie ma cwaniaka na warszawiaka.
A cała reszta przy chłopakach ze stolicy gra jak dzieci we mgle.


Tekst nagrodzony 
w
KONKURSIE ŚLĄSKA WROCŁAW

Czytaj szczegóły TUTAJ


 

Midas polskiego żużla

Marek Cieślak jest związany z żużlem od 1966 roku. Na swoim koncie ma tak wiele sukcesów, że już na stałe zapisał się w historii polskiego żużla. Od kilku lat przebąkuje coś o emeryturze i spacerach z psami, ale nic mu z tego nie wychodzi. To dobrze dla polskiego żużla, bo czego się ten człowiek nie złapie, to zamienia w złoto. Wie o tym narodowa reprezentacja, doświadczyła tego kiedyś Sparta Wrocław, Włókniarz Częstochowa i ostatnio Zielona Góra. Wieść niesie, że tym ostatnim pozazdrościły „Jaskółki”, które chcą u siebie w Tarnowie uwić gniazdko trenerowi kadry na przyszły rok. Propozycja dla Cieślaka kusząca. Zarobki trenerskie w Unii pewnie jak w grodzie Bachusa, ale być bliżej domu – bezcenne…

 

Piąta kwarta. Siary nie było!

Nie udało się Śląskowi odnieść pierwszego zwycięstwa na parkietach ekstraklasy. Tym razem sposób na zawodników z Wrocławia znalazła Siarka Jezioro Tarnobrzeg, która wygrała u siebie 77:76. To już czwarta porażka z rzędu Śląska w tym sezonie. Najbardziej jednak kibiców boli to, że druga tak minimalna, bo zaledwie jednym punktem.

Od meczu z AZS Koszalin ekipa z Dolnego Śląska miała zacząć powoli piąć się w górę, ponieważ terminarz rozgrywek wskazywał, że team Rajkovica wpadnie na ligowych przeciętniaków. Nic bardziej mylnego. Nikt beniaminkowi nie odpuszcza i nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nie ma chętnych do bicia pokłonów przed 17-krotnymi mistrzami Polski i do padania na kolana przed jego bogatą historią. Legenda nie gra. Ją trzeba tworzyć na nowo.

I bardzo dobrze, że się nas nie boją, bo na szacunek Śląsk musi jeszcze długo i ciężko pracować. I to Śląsk musi się szybko podnieść z kolan, bo kolejni przeciwnicy też beniaminkowi nie odpuszczą. Już w środę spróbują pogrążyć wrocławian koszykarze Politechniki Warszawskiej. Jak śledzę wyniki ekipy ze stolicy, to aż mi się ręce same składają do oklasków. Grają tylko w krajowym składzie, ale pokonali Polpharmę i Kotwicę, a dosłownie za chwilę prawdopodobnie pobiją słaby Basket Poznań. Skład stołecznych furory w lidze nie zrobi i o medale nie powalczy, ale to przecież klub, jak marzenie dla polskich młodzieżowców. Jak widzę wyniki obcokrajowców ze Śląska, to się zastanawiam, czy też nie byłoby lepiej grać tylko (albo prawie tylko) polskim składem. Co się juniorzy nauczą teraz, to zaprocentuje na parkiecie za rok i w dalszej przyszłości.

Świetne zawody rozegrał w Tarnobrzegu Skibniewski, Mladenovic i Calhoun, ale pozostali dorzucili zaledwie dziesięć punktów. Wiem, że Śląsk chce wreszcie wygrać, ponieważ presja rośnie z każdej strony, ale pytanie, czy warto do tego dążyć za wszelką cenę? Nie wiem, czy jest sens stawiać na zawodników zagranicznych, z którymi nie wiąże się raczej przyszłości. No bo nie wierzę, że działacze nie myślą o zmianach kadrowych w swoim zespole. One są niezbędne, jeśli ten klub ma dalej istnieć i się rozwijać.

Z ligi nie spadniemy, więc nie ma się czym martwić i czas stawiać na polską młodzież. Skoro koszykarze z obcym paszportem i tak prowadzą nas od porażki do porażki, to ja osobiście wolę, aby wrocławianie przegrywali wysoko, ale z Zyskowskim, Sękiem i Niedźwiedzkim w rolach głównych.

Wiara czyni cuda, więc w środę pierwsza wygrana Śląska w ekstraklasie. I bardzo mnie interesuje ile punktów zrobią krajowi zawodnicy z Wrocławia przeciwko Polakom ze stolicy. Zapraszam do ankiety.

Przegranymi nie ma się co martwić. To tylko sport. Kibice z Wrocławia i tak przyjdą dopingować swoich bez względu na wynik. Gramy dalej i nie ma sensu wspominać porażki z Siarką Jezioro Tarnobrzeg.

Bo siary nie było. I nie ma co wylewać jeziora łez.

Tomasz Armuła
 

Wojna i pokój w Hali Ludowej

(Pisane przed meczem, ale nie do końca o meczu)

Przed spotkaniem Śląsk Wrocław – AZS Koszalin fachowcy nie byli zgodni w swoich przedmeczowych zapowiedziach i nie potrafili wskazać pewnego faworyta do zwycięstwa. Za wygraną AZS przemawiała pozycja w tabeli. Drużyna z Koszalina z bilansem 2-1 zajmowała przed czwartą rundą wysokie trzecie miejsce, a jej jedyna porażka była minimalna- 64:65. Rywale wrocławian mają też w swoich szeregach drugiego snajpera ligi i byłą gwiazdę Górnika Wałbrzych. Jest nim oczywiście J.J Montgomery, który rzuca średnio 20 punktów w meczu, a jego rekord w tym sezonie to 37 „oczek”.

Warto jednak zauważyć, że taki dobry wynik wykręcił w meczu przeciwko słabej Polpharmie. W meczu z jeszcze słabszym Basketem Poznań rzucił „tylko” 15 punktów i wygrana jego ekipy była już bardzo skromna- 91:88. A kiedy AZS zakotwiczył w Kołobrzegu to nie złapał wiatru w żagle i przegrał, ponieważ Montgomery uzbierał ledwo 9 punktów. To dowód na to, że wynik całej drużyny zależy w dużym stopniu od formy tego właśnie zawodnika. Ci którzy stawiali na gospodarzy mówili, że Śląskowi pomogą ściany, czyli doping fanatycznej publiczności i niepowtarzalna atmosfera wypełnionej po brzegi Hali Stulecia.

A miejsce faktycznie jest wyjątkowe i historyczne. Jahrhunderthalle gościła w swoich progach najważniejszych członków NSDAP i samego Hitlera oraz- tak dla kontrastu- wiele lat później Jana Pawła II podczas Kongresu Eucharystycznego. Zaraz po wojnie przebywał w Hali Ludowej na Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju Pablo Picasso. Nie jest tajemnicą, że średnio się bawił na imprezie komunistów i w przerwie między wystąpieniami z nudów w hotelowej restauracji narysował słynnego gołąbka pokoju-symbol wykorzystywany między innymi kiedyś podczas kolarskiego Wyścigu Pokoju. Hala okazała się także szczęśliwa dla polskich koszykarzy, którzy na wrocławskim parkiecie wywalczyli w 1963 roku srebrny medal Mistrzostw Europy. A później był oczywiście czas Śląska. Niezapomniane finały play-off i mecze Euroligi przy pełnej hali i niesamowitym dopingu, który niejeden raz sparaliżował gości. Ale to już historia. Teraz Śląsk nie jest tam u siebie. Jest tam z doskoku. W hali jest organizowanych tyle imprez, że ciężko zarezerwować wolny termin na wynajem. A ten pewnie wcale nie jest tani dla Śląska nawet gdyby był komplet publiczności, bo bilety są po niskiej cenie. Ale to już tylko moje przypuszczenia. Nikomu do portfela nie zaglądam.

Wczoraj pod halą chyba był czterotysięczny tłum. Prawie jak za starych dobrych czasów. I znowu trzeba się po meczu przeciskać w stronę wyjścia i później patrzeć w górę na Iglicę, żeby mieć pewność, że fala ludzi niesie w odpowiednim kierunku. Mimo seryjnych porażek Śląska wierzę, że wkrótce będzie on, jak ta Iglica i dwójka studentów, która kiedyś na niej wisiała całą dobę – zacznie mierzyć wysoko i piąć się w górę tabeli. Powoli i mozolnie, ale do celu. Do kolejnego, osiemnastego mistrzostwa. I nim się obejrzymy, a dostaniemy zaproszenie na „osiemnastkę”. A wtedy to już tylko na tej Iglicy trójkolorowy sztandar powiesić. W końcu jak wisiała tam już kiedyś flaga Tybetu, to może i Śląska… PS: Nie obiecywałem we wstępie, że będzie o meczu. Ale z przykrością donoszę o kolejnej porażce Śląska Wrocław 76:85. Ale Wy to już przecież wiecie. Przeciążony od tych informacji jest internet, zapisano o tym wydarzeniu we wrocławskiej prasie wiele szpalt. Bo o Śląsku znów się pisze, choć nie jest w dobrej formie. Najważniejsze jednak, że wrócił do gry.

Tomasz Armuła



Czytaj relację z meczu

Czytaj relację z akcji Niedziałka i Jaworskiego
 

Piąta kwarta. Nie jesteśmy „kelnerami” Koelnera!

Śląsk przegrał wysoko mecz derbowy w Zgorzelcu z Turowem 77:56. Jednak wrocławianie grali ambitnie, bez kompleksów i z wielkim zaangażowaniem. Przez pierwsze dwadzieścia minut gryźli zgorzelecki parkiet, aż leciały drzazgi. Walczyli o każdy metr parkietu i o każdą jego klepkę. Na początku w niczym nie ustępowali gospodarzom, ale w trzeciej odsłonie zupełnie się pogubili, a Turów złapał wiatr w żagle i szybko powiększył przewagę nad Śląskiem. I było pozamiatane. Goście dysponowali za krótką ławką rezerwowych. Nie da się pokonać wicemistrzów Polski grając jedną piątką. Za komentarz wystarczy fakt, że zmiennicy zrobili w sumie tylko piętnaście punktów. Natomiast rezerwy Turowa rzuciły ich aż czterdzieści trzy.
Pretensji do Śląska mieć nie można. Faworytami meczu nie byli i w ogóle rzadko nimi będą w tym sezonie. Skład zespołu trenera Rajkovica jest, jaki jest, ale to wszystkiego nie usprawiedliwia. Nad skutecznością trzeba pracować, bo druga połowa meczu w wykonaniu Śląska przypominała poziomem lekcję WF-u w szkole podstawowej.
Kolejnym rywalem wrocławian będzie AZS Koszalin, który zajmuje w tej chwili trzecie miejsce w tabeli. Warto się zmobilizować, ponieważ spotkanie odbędzie się w kultowej i wyremontowanej Hali Stulecia. Pojemność tego obiektu zwiększyła się do siedmiu tysięcy. Będzie komplet? Bardzo prawdopodobne i bardzo wskazane. Doping w tej hali zawsze był rewelacyjny, więc kibice robili tam za szóstego zawodnika. A tego właśnie beniaminek ligi potrzebuje, bo:
-nie da się pokonać kolejnych przeciwników grając bez wsparcia ławki rezerwowych
-nie można marzyć o wygranej przy 35% skuteczności z gry
-nie można myśleć o zwycięstwie, jak się trafia trzykrotnie za trzy punkty na dwadzieścia pięć prób, a nie ma komu zbierać z tablicy
Przed Śląskiem wiele pracy i spora presja, bo oczekiwania fanów są spore. Ale ja wierzę, że wrocławska ekipa pokaże jeszcze kosza na niezłym poziomie i zamknie usta niektórym kibicom, którzy mówią, że 17-krotni mistrzowie Polski będą w tym roku dla rywali w PLK „kelnerami” Przemysława Koelnera.

Tomasz A®muła

Czytaj relację z meczu
 

Pomoc dla Laury

Wrocławski team driftingowy RWD POWER przyłączył się do akcji charytatywnej dla małej Laurki. Zwycięzca licytacji zgarnie koszulkę oraz gadżety związane z ekipą drifterów.
Laura cierpi na dwie bardzo rzadkie choroby genetyczne: zespół wrodzonej ośrodkowej hipowentylacji zwany też klątwą Ondyny oraz chorobę Hirszprunga.
Pod tym adresem znajdziecie blog Laury: www.kochamylaure.pl ,gdzie poznacie jej  historię.
Uwaga!
Wszystkie przedmioty, które obecnie znajdują się na aukcjach dla Laurki to rzeczy przekazane Mamie Laury na aukcje internetowe przez Komitet organizacyjny zbiórki publicznej „dla Laury” – organizatora wrocławskiego pikniku „Dla Laury”.
Niektóre mogą posiadać numerki, które były potrzebne w celu identyfikacji na loterii, odbywającej się na pikniku. Numery nie stanowią żadnego problemu przy realizacji zaproszeń/kuponów.
Ta aukcja, to niezwykła okazja i wyjątkowa premiera!:)
Tylko na aukcji dla Laurki możesz zdobyć jedyną koszulkę wrocławskiego teamu driftingowego RWD Power w zestawie z dwoma smyczami oraz naklejkami.
Team “RWD Power” został założony we Wrocławiu na początku 2011 roku przez fanów driftingu, czyli takiej techniki jazdy samochodem, która polega na celowym wprowadzeniu pojazdu w poślizg, podtrzymaniu go i umiejętnym jego kontrolowaniu.
W teamie w chwili obecnej znajduje się trzech kierowców:
RWD POWER (Fot. M. Starościk)


Mariusz „Katod” Wasilewski, Bartłomiej „Borys” Solecki,  Artur Florczak.
Drużyna samodzielnie przygotowuje swoje samochody, Nissany, w firmie RWD Power, która jest sponsorem tytularnym grupy. Projekt promocyjny teamu RWD Power działa pod hasłem „Dzida Szpula Laga”, prowadzony jest przez samych zawodników oraz ich przyjaciół.
Bartłomiej "Borys" Solecki. Więcej o kierowcy RWD POWER w zakładce drift. (Fot. Michał Starościk)

Wszystkie eventy, w których biorą udział, można zobaczyć na stronie: http://www.facebook.com/dzidaszpulalaga
Całkowity dochód z aukcji zostaje przeznaczony dla Laury. Sam wpłacasz pieniądze na jej konto – dane do zweryfikowania na stronie Laury:
http://www.kochamylaure.pl/prosze-pomoz/numery-kont/ – dokładne dane do wpłaty podam po zakupie.
Jeżeli masz do oddania jakąś rzecz bądź chcesz pomóc Laurce proszę o kontakt mailowy: pomoclaurze@o2.pl
Dziękujemy Wszystkim Otwartym Sercom za okazaną pomoc i zapraszamy na pozostałe aukcje Laury!
ZOBACZ KONIECZNIE AUKCJĘ DLA LAURY
 

Piąta kwarta. Wrocław koszem stoi!

Po trzech latach przerwy Śląsk Wrocław powrócił na parkiety ekstraklasy. Kibice z Dolnego Śląska czekali na to dokładnie 1096 dni. Długo ta klubowa reanimacja/ reaktywacja trwała, ale najwierniejsi fani się doczekali i przychodząc tłumnie na mecz z Zastalem Zielona Góra udowodnili, że we Wrocławiu wciąż jest boom i zapotrzebowanie na koszykówkę.Ale sprzedaż internetowa nie wskazywała na duże zainteresowanie inauguracją PLK. Na trzy godziny przed meczem wciąż było do kupienia ponad 700 wejściówek. Okazało się jednak, że większość kibiców pojechała pod halę, żeby kupić bilety na miejscu. Nie dla wszystkich starczyło, bo był taki tłum, jak na finałach play off za najlepszych lat Śląska.

Jednak fani przed spotkaniem byli świadkami organizacyjnej porażki. Do dyspozycji kibiców były tylko dwie kasy. Do każdej stał sznur ludzi i w każdej obsługiwała jedna kasjerka, która nie była w stanie zapanować nad sytuacją i sprzedawać biletów za pięciu.
No i był stres i nerwy jeszcze przed wejściem, a większość osób przybyła pod Orbitę na długo przed pierwszym gwizdkiem, więc miała prawo oczekiwać, że wejdzie na trybuny na czas.
Pod koniec pierwszej kwarty ludzie wciąż stali w kolejce, a organizatorzy walczyli z zepsutą drukarką do biletów. A była oczywiście jedna…

Sam mecz można podsumować krótko: poziom sportowy wrocławian nie ten, co kiedyś, ale atmosfera, jak przed laty. Śląsk straszył niską skutecznością. Przede wszystkim słabo wykonywał rzuty wolne i to w sumie przesądziło o wyniku końcowym, czyli minimalnej porażce gospodarzy. Mecz nie stał na wysokim poziomie, ale trzymał publikę w napięciu dosłownie do ostatniej sekundy. Zgodnie  z tradycją ostatnią minutę rywalizacji kibice oglądali na stojąco. Doping pełnej hali robił wrażenie, ale nie da się ukryć - kameralna Orbita nie może się równać z Halą Stulecia. Nie ta pojemność i przez to nie do końca ten klimat.
Czy działacze Śląska Wrocław mogą być spokojni o frekwencję w kolejnych meczach? Po tym co zobaczyli w środę wieczorem mogą raczej spać spokojnie, bo:

1. Kibiców na pewno nie odstraszą ceny biletów. Są niskie, czyli dopasowane do poziomu sportowego drużyny.
2. Co prawda mecze często są  wieczorem w środku tygodnia, ale nie są to żadne nowości dla kibica. Jak komuś zależy, to przyjdzie.
3. Podział wrocławskich kibiców na tych, którzy uznają i bojkotują ekstraklasowy Śląsk teoretycznie powinien zaszkodzić frekwencji, ale paradoksalnie może sprawić, że hala będzie zawsze pełna, ponieważ zwolennicy ekipy z wyższej klasy rozgrywkowej mogą przeprowadzać totalną mobilizację i walić na trybuny tłumami, żeby udowodnić przeciwnikom, że Śląsk powrócił, ma się dobrze, ma kibiców i zamierza walczyć z najlepszymi.

Jedyne co może odstraszyć publikę, to poziom sportowy 17-krotnych mistrzów Polski. Jeśli ekipa odbudowana przez Przemysława Koelnera będzie dostawała regularne baty od rywali, to kredyt zaufania fanów może szybko się wyczerpać, a ich cierpliwość skończyć.
Ale to przecież nie dotyczy prawdziwych kibiców, którzy nie mają wątpliwości, że kibicują „prawdziwemu Śląskowi”.

Tomasz A®muła
 

Wojna domowa trwa

Do inauguracji sezonu we Wrocławiu pozostała niespełna doba. Bilety na mecz Śląska Wrocław z Zastalem Zielona Góra pojawiły się w Internecie w poniedziałek rano. Wstałem specjalnie przed świtem, żeby zacząć walkę o wejściówki. W końcu Hala Orbita może maksymalnie pomieścić 2452 kibiców. Kupiłem bilety bez żadnego problemu o ósmej rano. Dwie godziny później ze zdziwieniem zauważyłem, że sprzedano zaledwie 40 sztuk. Jestem w szoku. W końcu to pierwszy mecz Śląska Wrocław w Tauron Basket Lidze po kilkuletniej przerwie! Gdzie są kibice?

Okazuje się, że kibice są, ale… podzieleni. Bo drużyny o nazwie Śląsk są dwie. Jedna w II lidze i druga w TBL. W obu klubach działają byli koszykarze wrocławskiego teamu i oba zespoły walczą o miano tego „prawdziwego Śląska”. Więcej w tym polityki, niż sportowej rywalizacji. Sztucznym podziałom mówię nie.
Sytuacja absurdalna, która podzieliła fanów koszykówki. Do meczu pozostało dwadzieścia godzin, a wolnych miejsc w hali jest dokładnie 1328. Kiedyś to by było nie do pomyślenia. O bilety trzeba było walczyć i czasami swoje wystać. Ale to stare czasy, które chyba nigdy już nie wrócą.
Ceny wejściówek są teraz bardzo przystępne-od 10 do 40 złotych. Ale to nie pomaga. Wojna domowa na Dolnym Śląsku trwa i nie pomogłyby pewnie nawet darmowe karnety.

Ja tej sytuacji nie kumam, a polityki nie rozumiem. Nie jestem w ogóle zaangażowany w spór między klubami. Nie interesują mnie kłótnie, sztuczne podziały i argumenty obu stron. Chcę jedynie oglądać koszykówkę we Wrocławiu i mam całkiem po drodze na ekstraklasę do Hali Orbita i do drugoligowej „Kosynierki” przy Mieszczańskiej.
Jedna strona sporu twierdzi, że:  mówisz Śląsk, myślisz Zieliński i reszta się nie liczy.
Ja mówię Śląsk i idę na Śląsk.
Bo nie ma tu o czym myśleć.

Tomasz Armuła



 

Polska Liga Kompromitacji

Ruszyły rozgrywki Tauron Basket Ligi. Jedna kolejka za nami, ale wrocławianie wciąż czekają na inaugurację sezonu, ponieważ w pierwszej rundzie musieli pauzować. Sytuacja dość kuriozalna, bo drużyn w lidze jest czternaście, ale… w tabeli trzynaście. Wszystko za sprawą Asseco Prokomu Gdynia. Mistrzowie Polski nie będą walczyć w sezonie zasadniczym i wejdą automatycznie do play off! Jaki to ma związek ze sportem? Oczywiście żaden. Działacze Prokomu wystawili swoją drużynę do prywatnej ligi VTB i nie mają czasu na bezsensowną walkę z cieniasami w polskiej lidze. Mówi się, że start w Zjednoczonej Lidze Europy jest dla prestiżu, a chodzi przecież o kasę.
 

Tragedia i chamstwo z żużlem w tle

Falubaz jest najlepszym klubem w Polsce. Przyczynił się do tego cały sztab ludzi: sponsorzy, działacze, trenerzy, żużlowcy i kibice. Ci ostatni tworzą taką atmosferę wokół żużla w Zielonej Górze, jakiej nie ma w żadnym innym mieście. „Myszom” oficjalnie kibicują znani dziennikarze, aktorzy, a z klubu zrobiono już nawet gwiazdę drugiego planu w znanym serialu komediowym. Ale od niedzielnego wieczoru to nie ma żadnego znaczenia. O tym się nie mówi. To znaczy o zielonogórskim żużlu mówi się dużo, ale niestety źle i przedstawia się go w bardzo ciemnym świetle.
 

Ta ostatnia niedziela…

I wszystko jasne. Medale DMP rozdane. Nie było niedzieli cudów i wielkich niespodzianek. Każdy zna swoje miejsce w ligowym szeregu, ale niekoniecznie każdy dostał to, na co zasłużył. Sprawiedliwie w półfinałach nie było, ale o tym już wszystko zostało napisane.